Budzi mnie głośny hałas na ulicy. Pisk opon, a potem mocne i
głośne uderzenie.... w co? Słup? Drzewo? Wstaję z łóżka, przecierając oczy. Co
to mogło być? Zdezorientowana i wystraszona szybko idę do pokoju z oknami
wychodzącymi prosto na ulicę. Odsłaniam żaluzję i wyglądam przez okno. Po
drugiej stronie ulicy zauważam czarny samochód z wgniecionym przodem. Bez
zastanowienia wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę schodów. Na dole szybko
wkładam bluzę i trampki, nie zwracając uwagi na to jak wyglądam. Boże... a
jeśli temu komuś coś się stało. Ja nie znam zasad udzielania pierwszej pomocy.
Strach przejmuje cały mój umysł. Oczy powoli zachodzą mi mgłą. Wybiegam przed
dom i powoli podchodzę w stronę rozbitego pojazdu. Gdy już jestem co raz
bliżej, mocno zaciskam pięści, bojąc się, że moje najgorsze obawy się spełnią.
Nie, nie myślałam o tym, że mogą to być moi rodzice. Oni mają inny samochód.
Nikt z moich przyjaciół również nie mógł siedzieć za kółkiem. Spoglądam na
niebo i stwierdzam, że jest jeszcze wcześniej niż przypuszczałam.
- Halo? Nic ci nie jest? - głośno pytam, będąc coraz bliżej.
Przez okno zauważam chłopaka z ciemnymi włosami. Próbuje podnieść głowę, ale
słabo mu to wychodzi. Przyspieszam, wyciągam rękę aby móc szarpnąć za klamkę.
Och! Oblewa mnie fala ulgi, gdy bezproblemowo udaje mi się otworzyć drzwi
samochodu. Nachylam się nad chłopakiem, lekko potrząsając nim za ramiona.
- Nic ci nie jest? - powtarzam pytanie. W odpowiedzi
odmrukuje coś nie zrozumiałego. Trzęsącymi się rękoma odpinam jego pas
bezpieczeństwa. - Możesz wstać? - pytam. Spogląda w moją stronę, lekko
wzruszając ramionami. Delikatnie łapię go pod lewe ramię i powoli wyciągam z
samochodu. Czuję, że stara mi się jakoś pomóc. Jego ramię mocno naciska na
moje. Schodzimy na trawnik obok i kładę go na plecach. Przyglądam się jego
ciału, sprawdzając czy na pewno nic mu się nie stało. Na prawej skroni zauważam
jasno czerwoną plamę. Krew! Zastanawiam się co mam zrobić. Zostać z nim i wołać
o pomoc, czy iść do domu po telefon i apteczkę. Wybieram jednak drugą opcję. Sprawdzam
jeszcze raz jak ma się jego głowa. Po stwierdzeniu, że rana powoli zasycha,
szybko pobiegłam do domu. Prawie się potykając wchodzę do swojego pokoju i z
etażerki zabieram iPhona. W łazience na dole jest apteczka. Zbiegam z powrotem
na dół i kieruję się do łazienki. Zdyszana szukam apteczki, i znajduję ją w
szafce w kącie. Zabieram całą i szybkim krokiem ruszam na dwór, do chłopaka.
Jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy widzę go stojącego przed maską samochodu.
Jeszcze przed chwilą leżał tu, na ziemi! Z silnika samochodu unosi się ciemny
dym. Powoli zbliżam się w jego stronę. Zdenerwowany drapie się po karku. Gdy
stoję jeszcze bliżej, w końcu mnie zauważa. Patrzy zdezorientowanym wzrokiem.
Bojąc się?
- Nie powinieneś jeszcze wstawać. - mówię do niego cicho,
przyglądając się mu.
- A ty nie powinnaś wtrącać się w nieswoje sprawy. -
warknął, szybko zmieniając wyraz twarzy na wściekły.
- Chcę ci tylko pomóc. Krwawisz. - patrzy na mnie, jakby
chciał poznać mnie od środka; czy jestem dobrą osobą, czy złą. Ręką dotyka
prawą skroń. Gdy zobaczył na niej krew, tylko wytarł rękę w spodnie.
- Nic mi nie będzie. - odrzucił sucho, bez jakichkolwiek
emocji.
- Pozwól mi to obejrzeć. - powiedziałam delikatnie, powoli
podchodząc do niego.
- Musisz? - pyta krzywiąc się.
- Chyba nie chcesz, żeby wdało ci się jakieś zakażenie? -
unoszę brwi. Kręci przecząco głową. - Chodźmy do mojego domu. Tam będzie
bezpieczniej. - złapałam go za rękę i zaczęłam prowadzić w stronę drzwi.
Otworzyłam je przed nim, a gdy wszedł, zamknęłam. Stanął w przedpokoju
zastanawiając się, czy iść dalej. - Chodź! - znów pociągnęłam go za dłoń i
wprowadziłam najpierw do salonu, a potem skierowałam nas do łazienki. Apteczkę
położyłam na umywalce. Podsunęłam niewielki taboret, aby mógł na nim usiąść. -
Niby nie jest z tobą nic poważnego, ale nie zaszkodzi to oczyścić. Tylko nie
marudź. - uśmiechnęłam się do niego. Niepewnie odwzajemnił ten gest. Z apteczki
zaczęłam wyjmować kolejno: wodę utlenioną, waciki, maść i plaster. Złapałam go
za podbródek lekko unosząc i przekręcając na lewą stronę, aby mieć lepszy
dostęp do rany. Na wacik nalałam trochę wody utlenionej i starannie przyłożyłam
do skaleczenia. Syknął. - Wiem, że piecze, ale skoro się w to wpakowałeś, to
teraz cierp. - zaśmiałam się, ale szybko przestałam zauważając jak srogo patrzy
na mnie swoimi zielonymi tęczówkami.
- Skąd możesz znać przyczyny tego co się stało? - warknął.
- Nie znam. Sorry, nie powinnam być taka płytka. - rzuciłam
starając się uniknąć jego spojrzenia.
- Uciekałem, okay?! - krzyknął kipiąc ze złości. Zerwał się
z taboretu i zaczął wychodzić z łazienki.
- Powiedziałam, sorry! - krzyknęłam za nim. Za nim
usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami. Wiedziałam, gdzie poszedł. Zdenerwowana
odłożyłam to co trzymałam w rękach i zaczęłam podążać w stronę drzwi. Miałam
rację. Stał przy samochodzie. Mruczał coś do siebie.
- Nie powinieneś zadzwonić po pomoc drogową? - cicho
spytałam, stojąc tuż za nim. Odwrócił się i spojrzał na mnie z góry.
- Może masz rację... - mruknął szybko. Wyciągnął telefon i
szybko zadzwonił.
Staliśmy jeszcze chwilę rozmawiając o tym samochodzie i jak
doszło do wypadku. Niedługo po tym przyjechała pomoc drogowa.
- Zobaczymy się jeszcze? - spytał z nadzieją, nieśmiało się
uśmiechając.
- Jak chcesz to wpadaj! - machnęłam ręką, udając obojętność.
- Zobaczymy się. - upewniłam go. Na pożegnanie machnął do mnie ręką i odjechał
lawetą wraz z kierowcą i swoim samochodem.
Wróciłam do domu i poszłam najpierw ogarnąć łazienkę,
pamiętając o tym, że nie dał mi opatrzeć swojej rany. Zaśmiałam się na to
wspomnienie. Było mi trochę smutno, że tak chamsko się zachowywał, kiedy
chciałam mu pomóc. Sprzątając, zerknęłam w lustro i zauważyłam, że wciąż jestem
w piżamie. Nie dałabym rady już zasnąć, więc gdy skończyłam porządkowanie
łazienki na dole, udałam się na górę do swojego pokoju, ale tylko na chwilę,
żeby wziąć czyste ciuchy, a później poszłam do swojej łazienki. iPhona
położyłam na brzegu umywalki i włączyłam muzykę, podgłaszając ją. Postanowiłam,
że wezmę teraz długa kąpiel. Nalałam do wanny dużo gorącej wody, a do tego dużo
różanego płynu do kąpieli, zdjęłam swoją piżamkę i zaraz potem znalazłam się w
wannie. Naprawdę się zrelaksowałam. Rzadko mam czas na taką kąpiel i cieszę
się, że tym razem się udało. Leżałam tak około piętnastu minut, gdy usłyszałam
dźwięk oznajmiający nadejście nowego sms-a.
Na chwilę wyszłam z wanny, aby wziąć swój telefon i z
powrotem się cofnęłam. Suchą ręką przeciągnęłam po ekranie, aby go odblokować.
Ukazała mi się wiadomość nie od kogo innego jak od Luke'a.
od Luke:
Hi! Co robisz?
do Luke:
Aktualnie siedzę w wannie. A chcesz dowiedzieć się czegoś konkretnego? ;)
od Luke:
Masz ochotę przyjść dziś na takie małe day party u Justina?
od Carrie:
Spoko. O której?
od Luke:
Wpadnę po ciebie przed 12. Na razie ;)
od Carrie:
Pa :)
Sprawdziłam godzinę. Była szósta czterdzieści pięć. Czy ten
chłopak nigdy nie śpi? Po takiej imprezie, tyle wysiłku, a on pisze do mnie z
samego rana. Na czym on jedzie?! Zaśmiałam się z niego.
Wchodząc do kuchni, od razu skierowałam się do lodówki.
Wyjęłam składniki potrzebne do przygotowania jajecznicy, i zabrałam się do
pracy. Gdy już ją usmażyłam, nałożyłam na talerz i zaczęłam wcinać.
Po zmyciu naczyń udałam się na górę, bo stwierdziłam, że już
czas się przygotowywać. Taak... przypomniałam sobie też, że nie dzwoniłam
jeszcze do rodziców w sprawie mojej nowej "pracy". Szybko wyciągnęłam
telefon z kieszeni moich shortów i wycisnęłam numer mamy.
- Tak córciu? W czymś sobie nie radzisz?- spytała mnie na
powitanie.
- Właściwie to mam taką sprawę. - powiedziałam badając
grunt. W zdenerwowaniu zaczęłam chodzić po pokoju i bawić się końcówkami
włosów. - Wczoraj dostałam propozycję pracy. - urwałam i mocno zacisnęłam
powieki, mając nadzieję, że nie zacznie mi wypominać tego, że mam szkołę.
- Aha. Jaką? - zaczęła powoli.
- Jako tancerka w trasie koncertowej. - powiedziałam powoli,
wypuszczając z siebie powietrze. Nawet nie wiedziałam, że je wstrzymuję.
- Ok. Nie denerwuj się. Nie zabronimy ci spełniać marzeń,
ale wiesz, że masz szkołę. - powiedziała lekkim tonem.
- Mogłabym się uczyć indywidualnie. Przez internet. Wiesz o
co chodzi.
- W takim razie postaramy się z ojcem załatwić wszystko
związane z tymi sprawami. Ale do naszego powrotu masz nie przesadzać z tymi
występami. Obgadamy to dokładniej za tydzień.
- Dobrze, więc nie będę wam przeszkadzać. Miłej pracy. -
rzuciłam szeroko uśmiechając się. Mama również się ze mną pożegnała, a j
zaczęłam piszczeć ze szczęścia. To niby jeszcze nie potwierdzone, ale wiem, że
będę mogła tańczyć! I to dla Justina Biebera!
Ubrana w leginsy w paski i czarną bluzkę z napisem 'Ramones'
idę w stronę drzwi frontowych, gdzie na podjeździe czeka już na mnie samochód.
Białe Ferrari świetnie się prezentuje w słonecznym klimacie Los Angeles.
Dookoła palmy i egzotyczne widoki, a na moim podwórku stoi sportowy wóz. Po
drodze do drzwi zgarniam jeszcze swoją czarną skórzaną torebkę, szybkim krokiem
wychodzę z domu i zakluczam drzwi. Przekładając włosy na lewą stronę, odwracam
się przodem do samochodu. Jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy to nie Luke
stoi przy samochodzie! Szeroki uśmiech znika z mojej twarzy, a na jego miejsce
wstępuje zmieszanie i zakłopotanie. Powoli zbliżam się do auta i zarówno do
chłopaka.
- Czemu to ty tu przyjechałeś? Po mnie? - mruczę
zdezorientowana. - To Luke miał przyjechać. - dopełniam poprzednią kwestię.
Stoi przede mną w czarnych dżinsach i białej bokserce, a na nosie ma ciemne
okulary. No nie powiem, że wygląda paskudnie, ale też nie cieszę się na jego widok.
On tylko organizuje imprezę. Nie upoważnia to go do tego, aby przyjeżdżał na
moje zawołanie. Czemu nie Luke? Justin stoi przede mną i tajemniczo się
uśmiecha.
- Ale tak czy inaczej wybierasz się na moją imprezę? -
spytał zdejmując okulary i zaczepiając o dekolt koszulki. Skinęłam głową. - No
więc zapraszam. - odwrócił się i otworzył drzwi od strony pasażera. Nadal
stałam w miejscu. - No chodź. - podszedł do mnie i z szerokim uśmiechem złapał
mnie za rękę i zaczął prowadzić do samochodu. Usiadłam, a Justin zamknął za mną
drzwi i obszedł samochód dookoła, by po chwili usiąść obok mnie, na miejscu
kierowcy. Ruszyliśmy, a ja mogłam się skupić tylko na tym, że nie umiem z nim
normalnie rozmawiać... sam na sam oczywiście, bo na wczorajszej imprezie było
świetnie. - Wolisz być tu z Lukiem? - zerknął na mnie na chwilę, a później znów
patrzył na drogę. - Rozumiem. Zakumplowaliście się, i to on napisał ci o tej
imprezie. Coś mu wypadło, więc poprosił mnie o pomoc. - to by wyjaśniało,
dlaczego to Justin po mnie przyjechał.
Spojrzałam przed siebie, na ulicę. Bawiąc się swoimi
palcami, myślałam tylko o tym, aby ta okropna podróż się już skończyła. - Gdzie
będzie impreza? - spytałam patrząc przed siebie. Nie byłam w stanie zachowywać
się normalnie. Nie przy nim.
- W moim domu, na
Hollywood Hills. - powiedział oblizując usta. Kiwnęłam głową na znak, że
zrozumiałam. Całe szczęście Hollywood Hills nie było aż tak daleko od mojego
domu. Tylko jakieś dziesięć minut, więc postanowiłam siedzieć spokojnie, nic
nie mówiąc. Justin niestety nie mógł być cicho, bo chwilę później w radiu
zaczęło lecieć As Long As You Love Me. Usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki i
odwróciłam głowę w jego stronę. Szeroki uśmiech gościł na jego twarzy. Nie
miałam mu też za złe, że zaczął głośno śpiewać. Patrzyłam na niego z uśmiechem
i nawet nie wiem kiedy sama zaczęłam nucić. Dziwnie tak śpiewać piosenki przy
zawodowcu, którego na dodatek jest ta piosenka, ale co mi tam. Raz się żyje.
Jeszcze nie raz będzie musiał słuchać jak podśpiewuję. Inaczej nie umiem
wpasować się w rytm podczas tańca. Patrzyliśmy na siebie i śpiewając się
śmialiśmy, aż w końcu samochód zaczął zwalniać, co oznaczało, że jesteśmy na
miejscu. Justin wyjął kluczyk ze stacyjki i wyszedł z samochodu. Już miałam
otworzyć drzwi, ale przeszkodził mi w tym jego głos:
- Nie! Pozwól, że ja to zrobię. - uśmiechnął się i puścił mi
oczko. Pokiwałam lekko głową i usiadłam czekając na jego ruch. Szybko okrążył
samochód i jednym szybkim ruchem otworzył moje drzwi, zatrzaskując je za mną.
Znajdowaliśmy się na podjeździe dużej willi. Cholera,
naprawdę dużej! Na dole szerokie schody do drzwi frontowych, na przeciwko
podjazdu znajdował się całkiem spory garaż, co mogę wywnioskować po trzech
parach drzwi do niego, na górze domu, znajduje się ogromny balkon, a nawet
taras. Duże okna... Ogród też niczego sobie. Równo przycięty trawnik, przy
ścieżkach w niektórych miejscach są poustawiane duże donice z kwiatami. A ten
egzotyczny i bogaty klimat przyprawia o dreszcze. Nigdy nie byłam w takim domu!
- Idziemy? - spytał mnie Justin, widząc, że byłam zbyt
zajęta obserwacją.
- Ah, no spoko. Chodźmy. Prowadź. - rzuciłam skonfundowana
swoim zachowaniem, nerwowo się śmiejąc. Ruszyłam za nim do drzwi frontowych,
spoglądając na niego spod pół przymkniętych powiek. Również na mnie spojrzał,
co sprawiło, że szybko odwróciłam wzrok, a on słodko się zaśmiał.
Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. W środku było
całkiem sporo ludzi. Zaczęłam się rozglądać po jak przypuszczam salonie. Jest w
nim strasznie dużo miejsca. I w tej chwili ludzi. Na oko, może ponad
pięćdziesiąt osób.
- Śmiało, rozgość się. Tam masz bar. - wskazał ręką na lewo,
gdzie stał spory bar, a za ladą prawdopodobnie specjalnie wynajęty barman. -
Tam jest łazienka. - znajdująca się na prawo od wejścia. - A tu wszędzie
miejsce do zabawy. Ja muszę cię teraz opuścić. Idę przywitać się z moimi
gośćmi. - powiedział patrząc mi w oczy. Złapał mnie w tali i przeszedł obok
mnie. Przeszły mnie ciarki. Przy nim coś takiego ma miejsce. Stałam, patrząc
gdzie poszedł. Chwilę później stał w towarzystwie trzech ciemnoskórych
mężczyzn, chłopaków... nie wiem jak ich określić.
Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Luke'a. Nie dane było
mi zbyt długo patrzeć, gdyż ktoś podszedł i zasłonił mi oczy dłońmi.
- Zgadnij kto. - wymruczał. I już wiedziałam, że to był
właśnie poszukiwany. Złapałam jego ręce i powoli odwróciłam się przodem do
niego. Odsunął ręce z mojej twarzy i dał mi szybkiego buziaka w policzek.
Zarumieniłam się. - Teraz już wiesz.
- Ale co? - spytałam zdezorientowana. To była dwuznaczna
wypowiedź? Co miał na myśli?
- No, że to ja. - zaśmiał się miło. - Chodź. Pójdziemy w
jakieś cichsze miejsce. Muszę ci coś powiedzieć. - ujął mnie za rękę i
poszliśmy w stronę drzwi prowadzących do ogrodu. Na zewnątrz było nie ciszej
niż w środku, tak jak i nie mniej ludzi, ale na pewno było tam więcej
przestrzeni na spokojny spacer.
- No więc Justin poprosił abym zajął się przygotowaniem jego
domu razem z resztą ekipy, a on zaproponował, że wpadnie po ciebie. -
powiedział to lekko. Bez emocji. Skrzywiłam się lekko.
- Wolałabym, gdybyś to ty po mnie przyjechał. - wyszeptałam,
bardziej do siebie, ale na tyle głośno, aby to usłyszał.
- Ale Justin ci nie przeszkadzał, co? Myślałem, że go
lubisz. - popatrzył na mnie, gdy powoli szliśmy trawnikiem w stronę bramy
wyjściowej z posesji.
- Taa... Ale ciebie i tak lubię bardziej. - uśmiechnęłam się
do niego trzepocząc rzęsami i przekrzywiając głowę na prawą stronę. Zaśmiał
się.
- Ależ oczywiście. - odparł grubiańskim głosem.
- Tylko, że to ty miałeś po mnie przyjechać. Byłam
nastawiona, że przyjedzie mój kumpel, a nie gwiazda pop’u. To było dziwne,
zobaczyć go tam pod moim domem. - ucichłam na chwilę, po czym potrząsnęłam
głową. - Czekaj. Skąd on zna mój adres? - spytałam marszcząc brwi i zatrzymując
się.
- Podałem mu go. Chyba nie będziesz zła? - zrobił
przepraszającą minę i złapał mnie za rękę.
- Nie, nie mam o co. W końcu nie wiedziałby jak do mnie
trafić i pewnie zostałabym teraz w domu. - uśmiechnęłam się i ścisnęłam lekko
jego rękę.
- Wracamy czy idziemy dalej? - spytał, a ja dopiero teraz
zauważyłam, że stoimy przy dużej bramie, prowadzącej poza posesję.
- Wracamy. Nie wypada tak przyjść na imprezę, a później
zwiać, nie uprzedzając o tym nikogo. Pan Gwiazda mógłby mieć humorki. -
zakpiłam z lekkim uśmieszkiem.
- Niee, on nie jest taki, za jakiego go masz. Jest taki jak
ja, czy ty. Jest normalny. Tylko, że trochę bogatszy. - zaśmiał się.
- Aha, spoko. - rzuciłam, kończąc temat Justina. - To gdzie
idziemy? -zapytałam patrząc na drzwi do domu.
- Może pokażę ci fajne miejsce w ogrodzie. Jest trochę dalej
i nikt z gości tam raczej nie zagląda. Chodź. - powiedział i pociągnął mnie za
sobą, prowadząc znów do ogrodu. Szliśmy w ciszy, mijając imprezowiczów, aż w
końcu doszliśmy do pięknej altanki. To naprawdę wyglądało niesamowicie.
Weszliśmy do niej i usiedliśmy na małej ławeczce stojącej na przeciwko
schodków.
- No i co myślisz? - spytał łapiąc mnie za rękę.
- Tu jest... pięknie. - wyszeptałam. - Widzę, że znasz dom
Justina, jak on sam. - powiedziałam już nieco głośniej, chytrze się
uśmiechając.
- Jak się jest jego tancerzem od tylu lat... to wiesz. -
zaśmiał się.
- Tak, rozumiem. - odpowiedziałam po cichu i spojrzałam
przed siebie, myśląc o tym, że dopiero teraz tak naprawdę mogę zacząć spełniać
swoje marzenia. Zawsze lubiłam tańczyć.
- Hej, co jest? - spytał mnie delikatnie, łapiąc mnie za
podbródek i podnosząc ku górze, tak, abym mogła spojrzeć mu w oczy.
- Nic. Tak tylko. - powiedziałam i blado się uśmiechnęłam,
aby po chwili zrobić to szczerze. W końcu te myśli są takie stare. Nie
przedstawiają mojej dzisiejszej sytuacji. Zestresowana odwracam głowę, ponieważ
świdrował mnie swoim spojrzeniem.
Luke jest całkiem miły. Czuję, że naprawdę możemy się
zakumplować. Odwracam głowę z powrotem w jego stronę, aby posłać mu szeroki
uśmiech, ale nie zauważając, że usta Luke'a znajdują się tak blisko moich,
natrafiam na nie swoimi. Lekko musnął moje wargi, a mnie przeszły dreszcze.
Szybko odrywam się od tego niezręcznego dla mnie pocałunku i spuszczam głowę,
chowając twarz za włosami. To było mało prawdopodobne, że pocałujemy się w tej
chwili. Z jednej strony wiedziałam, że w końcu tak się stanie, ale nie tak
szybko.
Wiem, że Luke w tej chwili intensywnie mi się przygląda, ale
ja wolę tego nie odwzajemniać. Mój wzrok kieruje się w stronę wyjścia z
altanki. Stoi tam Justin przyglądający się nam z szeroko otwartymi oczami.
Reaguję na jego widok tak samo jak on na nasz. W myślach zaczynam panikować,
ale z moich ust wydobywa się tylko lekkie chrząknięcie, gdy próbuję wybudzić
nas wszystkich z tej dziwnej sytuacji.
- Sorry, nie wiedziałem, że tu jesteście. - rzucił Justin,
ogarniając już swoje zachowanie. Luke spogląda w jego stronę lekko się
krzywiąc, ale kiwając głową na znak, że nic się nie stało. Całe szczęście nic
więcej się nie stało. Nie znałam Luke'a na tyle dobrze, aby móc się z nim bez
przeszkód całować.
- Właściwie, to my już idziemy. Prawda Luke? - spytałam
unosząc brwi i patrząc na niego.
- Tak, już idziemy. - rzucił wstając z ławki i łapiąc mnie
ponownie za rękę. Minęliśmy Justina i poszliśmy w stronę bardziej zaludnionej
części ogrodu.
- Sorry. To nie miało tak wyglądać. - zaczął się tłumaczyć.
Lekko ścisnęłam mu dłoń. Nie chciałam, aby poczuł się urażony z powodu jednego
nieudanego pocałunku.
- Czy ja mówię, że coś jest nie tak? - posłałam mu lekki
uśmiech. Usiedliśmy przy jednym ze stolików w ogrodzie. - Przyznam, że było to
niespodziewane i raczej nie powinno się tak szybko zdarzyć, ale nic do ciebie
nie mam. - powiedziałam powoli, unikając jego spojrzenia.
- Ja wiem, że źle się potoczyło. - zrobił chwilę przerwy, a
na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Ale ta mina Justina. Niesamowite.
- zaśmiał się.
- O, właśnie tu idzie. - lekko zachichotałam. - Może trochę
przed nim poudawajmy. Wiesz, parę. - puściłam mu oczko. a on pokiwał głową,
zgadzając się z moją propozycją. Gdy tylko Justin zaczął się zbliżać, Luke
poruszył brwiami i nasze przedstawienie się zaczęło.
- Ślicznie dziś wyglądasz. Mówiłem ci już? - spojrzał mi w
oczy, dla zgrywy. Widziałam w nich iskierki rozbawienia.
- Nie, ale teraz masz okazję. - odpowiedziałam mu mrucząc.
Gdy zobaczyłam, że Justin jest coraz bliżej, oparłam łokieć na stoliku i od
czasu do czasu spoglądałam na niego. Dla picu, wyciągnęłam rękę w stronę Luke'a
i pogładziłam go po policzku. Przesunął się bliżej mojej dłoni poddając się
temu dotykowi. Uśmiechnęłam się szeroko, a Luke złapał moją dłoń i przyciągnął
ją do ust, po czym lekko musnął. Zaśmiałam się, bo wiedziałam jak ta cała sytuacja
wygląda z punktu widzenia Justina. Niby z zawstydzenia odwróciłam głowę w drugą
stronę, a moje oczy od razu natrafiły na oczy Justina. Patrzył na nas lekko
zdziwiony i zniesmaczony. Gdy spojrzał na Luke'a, jego spojrzenie zmieniło
wyraz na chłodniejsze. Nie patrzył na nas zbyt długo, bo po chwili odwrócił się
i razem z chyba Alfredo, poszli do domu. Odwróciłam się do Luke'a i zaczęłam
głośno śmiać.
- Ale on jest dziwny! Widziałeś jak patrzył?
- Tak. Dobrze, że umie śpiewać, bo nic więcej mu się nie
udaje. - mruknął nadal patrząc na drzwi, którymi wszedł Justin. Spojrzenie miał
jakieś krzywe. Patrzyłam na niego z lekka podejrzliwie. W tej chwili wolałam
chyba znaleźć się gdzie indziej. Wystraszyło mnie to spojrzenie. Opanowując
się, usiadłam prosto.
- Muszę iść na chwilkę do toalety. Wiesz, gdzie mnie szukać.
- uśmiechnęłam się, wstając z krzesła. Udałam się do domu Justina i poszłam
prosto do łazienki, którą mi wskazał. Niestety była zajęta.
- Na twoim miejscu nie trzymałbym za bardzo z Lukiem. - usłyszałam
z tyłu. Szybko się odwróciłam a na przeciwko ujrzałam Justina. Patrzył na mnie
bez jakichkolwiek emocji. Nim cokolwiek zdołałam powiedzieć, on znowu się
wtrącił. - Zapytaj którąkolwiek z dziewczyn znajdujących się na tej imprezie,
czy nie próbował ich podrywać. Ogólnie to większość z nich mu odmawiała, ale
znalazły się też takie które ulegały, a potem lądowały razem z nim w łóżku. -
zrobił przerwę i obejrzał się dookoła, czy nikt nie słyszy. - Co
najdziwniejsze, one nie wiedzą jaki cudem. - powiedział z chłodnym wyrazem
twarzy. Zbliżył się do mnie tak, że czułam na sobie jego ciepły oddech. -
Szkoda by było gdybyś skończyła tak samo. - spojrzał mi w oczy, po czym
odwrócił się i poszedł w inną stronę, zostawiając mnie samą, przyklejoną do
ściany.
______________________________________________________________________________
Jeżeli ktoś to czyta, byłoby miło, gdybyście coś po sobie zostawili.
Co o tym myślicie? :)
@Bieburrx
Czytam :D I jest naprawdę świetne *-* Musiałaś przerwać właśnie w takim momencie ? xd Czekam na następny :3
OdpowiedzUsuńI zapraszam na bloga
swagonyou69.blog.pl
jejku zrobiło się trochę strasznie...
OdpowiedzUsuń