niedziela, 5 stycznia 2014

Six. *Bipolar*


Carrie:

- Nie Chris, to nie wypali. Już ci mówiłam.
Siedziałyśmy na kanapie w moim salonie, pijąc kawę. Była dopiero jedenasta, ale Christy już do mnie przyszła, broniąc się tym, że kiedyś nie będziemy miały tyle czasu na drobne pogawędki.

Rozmawiałyśmy właśnie o tym, co jest pomiędzy mną a Justinem. Opowiedziałam jej dokładnie wczorajszy wieczór. Żałuj, że nie widziałaś jej miny. Była całkowicie zdziwiona i zaskoczona tym, co się stało. Nie wiedziałam, że ona może być aż tak zainteresowana czyimś życiem prywatnym! W sumie, to czemu ja się dziwię? Robię za jej osobiste źródło informacji o Justinie Bieberze.

- Ale może kiedy się lepiej poznacie…. Wiesz o co chodzi. – machnęła zrezygnowana ręką. Zaśmiałam się.
- Wątpię. On mnie nie pozna.  Nie pozwolę mu na to. – odpowiedziałam marszcząc czoło, dając jej to jeszcze jaśniej do zrozumienia.

- Och, przestań być w końcu taka samolubna! Nigdy nie dajesz nikomu szansy. – wyrzuciła ręce w powietrze. – Nawet ja musiałam się męczyć, żeby cię lepiej poznać. – zmarszczyła na mnie twarz, i wiem, że próbowała powstrzymać szeroki uśmiech. Pamiętam jak kiedyś raz byłam dla niej mila, a ona potem się do mnie przykleiła i chciała mnie poznać. Hahha! W końcu jej się to udało, a teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Z jej inicjatywy…

- To nie to samo. – rzuciłam, patrząc w podłogę. Podniosłam na nią wzrok. – Nie rozumiesz, że to Justin Bieber? On umie się maskować. Pod tą swoją słodką twarzyczką mega ciacha może  chować jakiegoś sadystę, czy coś.
- Sadystę? – zmrużyła oczy. – Może w łóżku! – wyrzuciła ręce w górę prychając śmiechem.

- Sama dobrze wiesz, jak było z Grey’em, więc nie muszę ci mówić. – odparłam również się śmiejąc.
- Ale on nie był piosenkarzem. – powiedziała pretensjonalnie. - A tak w ogóle, to za każdym razem, gdy to czytam, przed oczami pojawia mi się Justin… Powiedz mi, kiedy ty też będziesz miała takie schizy! – szybko powiedziała, przy czym ostatnie zdanie wypiszczała, rzucając we mnie poduszką.

- Hahha. Bardzo śmieszne. – rzuciłam, odrzucając poduszkę i biorąc łyka kawy.

Kurde…

Justin Bieber sadystą w łóżku…. Ale sobie wymyśliła dziewczyna.

Chociaż….

Z nim mogło by być ciekawie….

Wyobraź sobie jego gorące spojrzenie na tobie. Palce, drażniące każdą część twojego ciała…

Kurwa.
O czym ja myślę?

Mocno zacisnęłam oczy i potrząsnęłam głową. Szybko zwróciłam wzrok na Chris. Na Szczęście nie widziała tego małego dziwactwa.
- Co dziś robimy? – wypaliła, zwracając na mnie swoją uwagę.

- Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę, pójść do jakiejś galerii.



- A co myślisz o tej? – spytałam Chris, przykładając do siebie granatową bluzeczkę na cieniutkich ramiączkach. Pokręciła głową i odeszła dalej. Wiem, że ma zamiar znaleźć sobie jakąś sukienkę. Tłumaczy się tym, że te które już ma, są stare i nie pójdzie w żadnej z nich na jakąkolwiek imprezę.
Odwiesiłam bluzeczkę i ruszyłam do Chris, oglądającej różne sukienki. – Jakiej szukasz? – spytałam stając tuż obok niej, krzyżując ręce.

- Najlepiej zwykłej małej czarnej. Do takiej mogłabym dobrać dużo dodatków. – wyjaśniła.
Westchnęłam, po czym zaczęłam bliżej przyglądać się różnym sukienkom. Na tych wieszakach było ich pełno! Różne kolory, kroje, długości…  Aż wreszcie znalazłam. Krótka przed kolano, czarna bawełniana sukienka z krótkim rękawem i dekoltem w serek. Niesamowita.

- Myślę, że mam coś dla ciebie. – powiedziałam do Chris stojącej po drugiej stronie stojaka. Podniosła głowę do góry, a jej oczy napotkały podniesioną przeze mnie sukienkę.
- O mój Boże! Ona jest nieziemska. Pokaż mi ją. – powiedziała z zachwytem, szybko do mnie podchodząc i wyrywając mi z rąk sukienkę. – Dziękuję. – wypiszczała i mnie przytuliła. – Wiesz jak wyszukiwać najlepsze ciuchy. Pójdę ją przymierzyć. – powiedziała, i już po chwili jej nie było.

Korzystając z okazji zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czegoś dla siebie. W drugim końcu sklepu wypatrzyłam ciekawe czarne leginsy w białe napisy. Muszę przyznać, że uwielbiam chodzić w leginsach. Nie ważne jakiego są koloru, byleby były wygodne. Podeszłam do nich i znalazłam swój rozmiar, po czym zaczęłam szukać pasującej do nich bluzki. Musiałam je dzisiaj kupić, choćbym miała założyć je dopiero za tydzień. Bluzki też nie musiałam  szukać zbyt długo, ponieważ rzuciła mi się w oczy biała tunika, z czarnymi napisami.
No i takim sposobem znalazłam strój na kolejną imprezę!

Ruszyłam do wolnej przymierzalni i szybko zdjęłam swoje ciuchy, aby założyć nowo wyszukane. Cholernie spodobał mi się ten strój. Spoglądając na cenę, stwierdziłam, że nie był również bardzo drogi.
- Christy, w której kabinie jesteś? – zapytałam cicho sycząc.

- Trzeciej. – odpowiedziała. Wyszłam z przebieralni i wzrokiem przejechałam po wszystkich zasłonach, odliczając trzecią. Zajrzałam do niej, a Chris zapiszczała.
- Czego? – rzuciła chłodnym tonem. Było widać, że nie była zadowolona na mój widok. Zignorowałam jej syk, i spytałam.

- Co o tym myślisz? – spojrzała na mnie krzywym spojrzeniem i lekko się uśmiechnęła.
- Jest całkiem…

- Świetnie. – ktoś przerwał Chris, a ja mogłam zarejestrować, że był to bardzo znajomy mi głos. Myślę, że był to ktoś kogo nie widziałam od kilku dni…
Odwróciłam głowę, i ujrzałam nie kogo innego, jak tego chłopaka.

I dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie wiem nawet jak się nazywa.
Na mojej twarzy wyrósł uśmiech spowodowany zaskoczeniem, i w sumie trochę radością. Nie wiedziałam, że jeszcze kiedyś go spotkam.

- Hej! – powiedziałam z zaskoczeniem na pewno wymalowanym na mojej twarzy.
- Cześć, nieznajoma. – zaśmiał się.

- Caroline. – podpowiedziałam mu.
- No więc, cześć, Caroline. – uśmiechnął się szarmancko. Nie wiedziałam, że ma też uprzejmą stronę osobowości.

- Hej. – odpowiedziałam. – A ty… jak się nazywasz? – spytałam unosząc brwi ku górze.
- No właśnie… jestem Zayn. Ostatnio nie mieliśmy okazji się poznać. – powiedział.

Spojrzałam za jego osobę, i ujrzałam niedaleko stojącą ekspedientkę, która patrzyła wprost na mnie, nie zbyt miłym wzrokiem. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, i zorientowałam się, że mam na sobie ciuchy, które przymierzałam.
- Przepraszam na chwilkę. – rzuciłam do chłopaka, i ruszyłam w stronę przebieralni, gdzie zostawiłam swoje ubrania.

Szybko się przebrałam, a wybrany komplet powiesiłam z powrotem na wieszaki i wzięłam je w ręce. Tak, miałam zamiar to kupić, ale to chyba oczywiste. Wyszłam z przebieralni, i przy wyjściu ze sklepu, zobaczyłam Chris rozmawiającą z Zayn’em. Nie zastanawiając się zbyt długo, jak się dogadali, ruszyłam do kasy aby zapłacić za ubrania. Natknęłam się tam na tę samą ekspedientkę, która wtedy srodze na mnie patrzyła, ale nie przejęłam się nią. Rzuciła tylko na mnie okiem, a potem całą swoją uwagę skierowała na metki ubrań, które miała skasować. Wręczyła mi torbę z zakupionymi rzeczami, a ja przekazałam jej pieniądze. Odwróciłam się od kasy, i ruszyłam w stronę dwóch znanych mi osób.
- Więc, Zayn. Jak samochód? – spytałam na wstępie, dołączając do nich. Wyszliśmy ze sklepu, a Zayn szedł pomiędzy mną, a Christy.

- Mogło być gorzej, ale i tak nie będę się z nim bawił. Odstawiłem go do naprawy, ale gdy tylko go odzyskam, mam zamiar go sprzedać i kupić nowy. Proste. – wyjaśnił lekko się uśmiechając. – Chciałabyś się kiedyś przejechać? – uniósł brew i zwrócił się do mnie. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego mrużąc oczy.
- Chyba mamy jeszcze czas?

- No więc, jak się poznaliście? – wypaliła Chris, zaskakując tym oboje z nas. Prawie zapomniałam o jej obecności.
- Przez wypadek. – rzuciłam  w tym samym czasie, co Zayn rzucił – Przypadkiem.

- Wow, ale zgodni. – powiedziała melodyjnym głosem. Spojrzałam na Zayn’a spod półprzymkniętych powiek. Na jego twarzy dało się zauważyć straszliwy grymas. Nie spodobało mi się to. Rzucił mi mroźne spojrzenie, na co zrobiło mi się głupio.
- Ja. Nigdy. Z. Nikim. Nie. Jestem. Zgodny. – wysyczał przez zęby, wyraźnie podkreślając każde słowo.

Okay, on jest jeszcze dziwniejszy niż mogłoby mi się wydawać. Chwilę temu był miły, a teraz nagle tak zimny i oschły.
Wystraszyłam się go. Spojrzałam na Chris, a ona miała podobny wyraz twarzy do mojego.

- Zayn, wszystko już okay? – spytała lekko chwiejnym głosem. Zakładam, że to ze strachu.
- Wiecie, właściwie, to muszę już iść. – powiedział i bez pożegnania, z groźną miną, odwrócił się od nas i poszedł w inną stronę centrum handlowego.

No i znów się z nim nie dogadałam… Znów!
Pojawił się niespodziewanie w tym samym miejscu co my, pogadał chwilkę, a potem uciekł jak gdyby nigdy nic.

Strasznie tajemniczy…

I bipolarny…
Myślałam, że tacy ludzie jak on nie istnieją. Chodzi mi o takich, no właśnie… bipolarnych. W jednej chwili jest dla ciebie miły,  a w następnej zaczyna być groźny i masz ochotę stać się niewidzialna dla jego wzroku.

- On był dziwny. – powiedziała Chris, kręcąc głową. – Skąd go znasz? – spytała.
No i wpadłam. Mam jej powiedzieć, gdzie go poznałam? Chodzi  o to, że Zayn powiedział, że poznaliśmy się przypadkiem, a nie przez jego wypadek. Ale z drugiej strony, Chris to moja przyjaciółka i chyba powinna wiedzieć.

Okay, powiem jej. Wygrał rozsądek.
- Wczoraj rano, miał wypadek obok mojego domu. – powiedziałam bez emocji.

- Co?! To chyba powinien leżeć w szpitalu? – spojrzała na mnie rozszerzonymi oczami. Nie dziwię się na taką reakcję. – Jak to możliwe?
- Nie chciał niczyjej pomocy. – odpowiedziałam, patrząc w stronę kawiarenki, do której mogłybyśmy wskoczyć.

- Ale mu chyba pomogłaś?
- Nie inaczej. W innym wypadku by mnie nie znał. – powiedziałam, siadając na pomarańczowym krześle przy zielonym stoliku. Tak, to był Subway. Jedna z moich ulubionych …restauracji? Nie ważne. Chodzi o to, że to było takie relaksujące miejsce, dla mnie przynajmniej.

- Wow, i nic mi nie powiedziałaś. – powiedziała kiwając głową.
- A miałam okazję? Chris, zauważ ile rzeczy zdarzyło się w ciągu tych trzech dni! To są zbyt wielkie zmiany jak dla nas! – cicho krzyczałam spoglądając na nią w niezrozumieniu. Jak ona może tego nie widzieć? – A z Zaynem sprawa jest już skończona. – wymamrotałam i spojrzałam na kelnerkę, która zaczęła kierować się w naszą stronę.

Po chwili wysoka kobieta, z długimi rudymi włosami stanęła obok nas.

- Co paniom podać? – zapytała nas miłym, ciepłym głosem.
- Poproszę Kurczaka Teriyaki i mrożoną herbatę. – powiedziałam. No co? Znam cały catering na pamięć. Przecież to mój ulubiony bar.

- Ja poproszę to samo. – powiedziała Chris. Kelnerka powiedziała, że możemy spodziewać się zamówienia za jakieś 15 minut, więc miałyśmy czas na pogadanie. Nie chciałam ciągnąć już tematu Zayn’a. Szczerze, to nie chciałam rozmawiać nawet na temat Justina, albo Luka, czy nawet Alfredo. Chciałam mieć chociaż jeden dzień spokoju od nich. Chciałam spędzić ten dzień z moją najlepszą przyjaciółką. Najlepiej na szwendaniu się po sklepach, rozmowie, wygłupach, albo czymś innym. Tym co z reguły robią przyjaciółki.
A gdy pomyślę, że jutro muszę iść do szkoły, odechciewa mi się żyć. Już widzę ten nudny korytarz szkolny, na którym aż roi się od naszych kochanych plastików. Wyczuj mój sarkazm.

Postanowiłam jako pierwsza zacząć jakąś rozmowę.
- Więc, kupiłaś tamtą sukienkę? – spytałam patrząc na nią, i lekko się uśmiechając. Od razu szeroko się uśmiechnęła, i pokiwała twierdząco głową.

- No, ona jest super. Już nie mogę się doczekać następnego piątku. – powiedziała entuzjastycznie.
- No to sobie poczekamy, bo już jutro poniedziałek. – powiedziałam ciężko wzdychając.
- Ooh, nie przypominaj mi. – jęknęła, chowając głowę w ramionach. Po chili znów podniosła głowę. – Justin mówił ci, o której będzie próba?

- Nie, jeszcze nic mi nie wspominał. – odparłam obojętnie, nie chcąc natykać się na ten temat na dłużej. Oparłam się o siedzenie i ciężko westchnęłam. Zaczęłam się rozglądać po widocznym korytarzu galerii. Ludzie chodzili tam z wielkimi torbami, wokół nich panował hałas. Kocham galerie za to, że są tam różne sklepy i można się wychillować, ale czasami, gdy usłyszę co się tam dzieje, wolę szybko uciec.
Właśnie natknęłam się wzrokiem na pewną parę. Szli i trzymali się za ręce, uśmiechając się do siebie. Ładnie razem wyglądali. Nie chciałam tak dłużej na nich patrzeć, więc po prostu odwróciłam głowę w stronę Christy, która aktualnie bawiła się swoim telefonem. Było cholernie nudno.

- Co przeglądasz? – zapytałam, kierując wzrok na jej telefon.

- Instagram. Wiesz, że masz ponad piętnaście tysięcy followers? – powiedziała, na co ja spojrzałam na nią wielkimi oczami.

- Naprawdę? – spytałam niedowierzając. Wyciągnęłam z torebki swój telefon, po czym włączyłam aplikację. Nowe zdjęcia obserwowanych, i w końcu informacja na pomarańczowym pasku o tysiącu komentarzy, dziesięciu tysiącach nowych followers, i wiele większej ilości lajków. Rozszerzyłam oczy jeszcze bardziej, i szeroko się uśmiechnęłam. Spojrzałam na Chris czując lekkie wyrzuty sumienia, że ja mam tyle followers a ona mniej. Nie wypatrzyłam na jej twarzy ani nutki złości, zazdrości, czy przykrości.
- Teraz na każdym zdjęciu będę oznaczać ciebie. – puściłam jej oczko. Na co się zaśmiała.

- Nie musisz, mnie też zaczęło obserwować trochę osób. – powiedziała, po czym ujrzałyśmy kelnerkę idącą z naszymi zamówieniami. Grzecznie jej podziękowałyśmy, po czym zapłaciłyśmy, a ona odeszła. Mogłyśmy spokojnie zjeść nasz obiad.



______________________________________________________

Hello ! wiem, że i tak czyta to pewnie jakaś jedna osoba, ale dodaję. Mam tego tyle w zapasie, że mi szkoda marnować, więc wolę udostępniać. Ale nie będę kontynuowała tego opowiadania. Wykorzystam następne kilka rozdziałów i Adios!

Także ten tego. KOMENTUJ (jeśli ktoś czyta) i dziękuję <3

niedziela, 22 grudnia 2013

Five. *She is too sexy to let her go.*


Justin:

Impreza się rozkręciła. Nie powiem, że wszyscy byliśmy trzeźwi, bo to nie prawda. Wszyscy jesteśmy przecież pełnoletni, więc kogo obchodzi nasz stan trzeźwości?

Zafundowałem nam kilka butelek, a zabawa trwała w najlepsze.

Nawet święta Caroline zaczęła się śmielej bawić.

Co do Carrie, to ma w sobie coś przyciągającego. I jeszcze to ciało…

Muszę uwolnić się od takich myśli.

Właśnie siedziałem z chłopakami w ogrodzie, podczas gdy dziewczyny były w środku i chyba oglądały jakieś filmy, czy coś.

- Stary, na twoim miejscu nie pozwoliłbym Luke’owi sprzątnąć tej dupy z przed twojego nosa. Za szkoda towaru. – powiedział Lil, chwiejnym tonem. Z nas wszystkich, to chyba on wypił najwięcej.

- Nawet mu na to nie pozwolę. Zbyt sexy jest abym ją odpuścił. – powiedziałem uśmiechając się i patrząc na drzwi wejściowe do domu.

- Coś knujesz? – spytał Fredo. Ależ on mnie zna.

- Możliwe… - powiedziałem z tajemniczą miną. – Jeszcze dzisiejszego wieczoru muszę coś zrobić. Mam okazję. – poruszyłem brwiami, nawiązując do tego, że jest pijana.

Na ogół nie jestem typem kolesia, który podrywa pijane laski. Ale Carrie nie jest zwykłą, pijaną laską. W ciągu dwóch dni stała się moim uzależnieniem. Mógłbym patrzeć na to jak mówi, porusza się i zachowuje godzinami.

Wczoraj. Od razu coś poczułem. Gdy tylko zobaczyłem jej delikatną twarz kiedy stała przed Boulevard3 razem z Christy. Kłóciły się wtedy z ochroniarzem. Nie mogłem sobie odpuścić i pozwolić jej odejść do innego klubu. Chciałem jeszcze na nią popatrzeć. Liczyłem nawet na taniec z nią, lecz niestety Luke mnie wyprzedził. Gdy wprowadziłem je ze sobą, oznajmiając ochroniarzowi, że są ze mną, były całkowicie zdezorientowane. Całe szczęście było ciemno i nikt mnie nie poznał. Zdziwiłem się bo było tam sporo dziewczyn, które mogły mnie rozpoznać. Na przykład właśnie Christy, a miałem na sobie tylko Ray-Bany.

Pomyślałem jeszcze chwilę, o tym czy mam iść, czy nie. Decyzja była jednoznaczna.

Poderwałem się z krzesła i odszedłem od stolika, zostawiając chłopaków samych, z głupimi uśmieszkami na twarzach. Wiedzieli o co mi chodzi.

Szybko otworzyłem drzwi tarasowe i niemal wbiegłem do salonu, zauważając siedzące na kanapie dziewczyny. Oglądały telewizję, głośno się przy tym śmiejąc. Bez wahania podszedłem do nich i stanąłem przodem do ich kanapy. Gdy mnie zobaczyły, zamilkły. Spojrzałem na Carrie pożądliwym wzrokiem. Na nic nie czekając, schyliłem się i przełożyłem ją przez ramię.

- Ej! Justin, puść mnie! – piszczała, próbując się wyrwać. Trzymałem ją jeszcze mocniej. Zaczęła kopać nogami w powietrzu i okładać moje plecy swoimi małymi piąstkami.

Skierowałem się do łazienki. Szybko otworzyłem drzwi i wszedłem do środka zatrzaskując je za sobą. Postawiłem Carrie na podłogę, zjeżdżając rękoma na jej talię.

- O co ci… - nie pozwoliłem jej dokończyć. Głęboko spojrzałem w jej oczy i dysząc przycisnąłem swoje usta do jej. Jęknęła w zdziwieniu, ale nie sprzeciwiła się. Przyjąłem to jako znak, że mogę kontynuować to, co zacząłem. Przycisnąłem ją bliżej siebie, a ona wplotła swoje palce w moje włosy. Szybko zaczęła odwzajemniać mój pocałunek. Czułem, że również zaczęła głęboko oddychać. Zsunąłem ręce z jej tali na pośladki. Jęknęła. Przycisnąłem ją do ściany obok drzwi. Jej usta były tak miękkie, a jej dłonie z namiętnością ciągnęły moje włosy. Czułem te tak zwane motylki w brzuchu. I coś jeszcze. Pożądanie. Ale inne, silniejsze. Podniosłem ją do góry, aby oplotła moje biodra nogami. Przejechałem językiem po jej dolnej i górnej wardze, a ona chcąc wziąć głęboki oddech otworzyła usta, dając mi tym samym dostęp do jej języka.

Przez całe moje ciało przeszły dreszcze. Nie mogłem opisać tego uczucia, ale chciałem więcej. Znacznie więcej. Swoim językiem zacząłem poznawać wnętrze jej ust. To było niesamowite.

Odchyliłem jej głowę do tyłu, ciągnąc lekko za włosy, po czym zacząłem wyznaczać swoimi wargami ścieżkę od kącika jej ust, po brodę, a następnie lekko sunąłem po jej szyi. Skupiłem się na jednym punkcie jej szyi, który zacząłem całować, ssać i przygryzać. Jęknęła na tę czynność i poczułem jak powoli, z wahaniem wypycha swoje biodra bliżej mnie. Otarłem się lekko o nią moim kroczem.

- Justin… nie… - wyszeptała cicho.

- Mała, to ty zaczęłaś. – bardziej warknąłem, niż wydyszałem prosto do jej ucha.

- Nie warcz na mnie. – powiedziała przez zaciśnięte zęby, patrząc w moje oczy z góry. Trzymała mnie jedną ręką za kark, a w jej spojrzeniu mogłem ujrzeć całą masę złości. Tak cholernie seksownej złości. Pchnąłem ją jeszcze raz, na co odchyliła głowę i głęboko odetchnęła.

- Jeśli ty przestaniesz tak na mnie patrzeć. – wydyszałem prosto w jej usta  i jeszcze raz ją pchnąłem, po czym postawiłem ją na podłogę.

Nie mogłem z nią tego zrobić. Kurwa. To dopiero drugi dzień naszej znajomości.

Może rzeczywiście zbyt się do niej zbliżyłem? Chociaż cholernie tego nie chcę, to jednak będę musiał ograniczyć naszą znajomość tylko do zawodowej. Ona tak na mnie działa….

Gdyby ktokolwiek z poza zespołu dowiedział się o naszych kontaktach, nie mielibyśmy zbyt dobrej opinii.

Dlaczego tak naprawdę przyjąłem Carrie? Sam nie wiem. Spodobało mi się to jak tańczy. Ale nie tylko. Potem spodobała mi się ona cała. Świetne ciało, ruchy, cięty język… Jej uwagi zdecydowanie mnie pociągają.

- Idź. To był pierwszy i ostatni mój taki wybryk. – spojrzałem w lustro. Było tam jej odbicie. Minę miała zdezorientowaną. – Od teraz jestem tylko twoim szefem, Caroline. – tak, decyzja podjęta. Odwróciłem się w jej stronę i spojrzałem w jej oczy. Wiem, że była zdziwiona. Sam byłem, że tak szybko mi poszło. Ale niedługo okaże się jaka będzie jej reakcja na to. Wiem, że nie będzie za ciekawie… dla mnie.

Rzuciła mi pełne nienawiści spojrzenie i wyszła z łazienki, trzaskając drzwiami.

Justin Bieber dał dupy. Ne pierwszy i nie ostatni raz.

Warknąłem sam do siebie i uderzyłem pięścią w ścianę.

Dopiero teraz poczułem, że zaczynanie tej zabawy nie było dobrym rozwiązaniem.

Mogłem tam kurwa siedzieć i gadać z chłopakami. Co by to zrobiło za różnicę?

I choć podświadomość mówiła mi, że chciałem się dowiedzieć jak na mnie zareaguje, to moje wewnętrzne sumienie mówiło mi, że ją tym zraniłem.

Zirytowany podszedłem do umywalki i odkręciłem zimną wodę. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. „Desperat” – miałem to wypisane na czole.

Ochlapałem swoją twarz zimną wodą, po czym ją zakręciłem. Podniosłem głowę i pozwoliłem aby strużkami spływała po mojej szyi i torsie, mocząc tym samym białą koszulkę. Potrząsnąłem głową do tego kolesia po drugiej stronie i wytarłem twarz ręcznikiem wiszącym obok umywalki.

Nagle, w pewnym sensie zaalarmowany ocknąłem się i szybko wybiegłem z łazienki.

W salonie siedziała Christy z głową ukrytą w dłoniach.

- Gdzie Carrie? – spytałem w panice, a ona słysząc mój głos, podniosła głowę i w zaskakującym tempie znalazła się przede mną.

- Jeśli cokolwiek jej zrobiłeś, to lepiej się pilnuj Bieber! – warknęła w moją stronę.

- O co ci chodzi i gdzie ona jest? – krzyknąłem zdesperowany. Ostatnie czego chciałem, to jeszcze pokłócić się z jej przyjaciółką.

- Poszła do domu. Biegnij za nią. Może jeszcze zdążysz. – zacząłem wybiegać z domu, gdy ponownie usłyszałem jej głos. – Płakała! – o nie. Przeze mnie? Co ja zrobiłem? Kurwa, jak zwykle muszę coś schrzanić.

Wybiegłem przed dom i się rozejrzałem. Nie było jej. Skierowałem się w stronę jej domu. Zacząłem biec chodnikiem, gdy zobaczyłem dziewczyny, które stały w miejscu i patrzyły na mnie jak na ósmy cud świata. No jeszcze lepiej. Fanki! Uśmiechnąłem się do nich. Sztucznie. Podszedłem w ich stronę. Strasznie piszczały, więc rozdałem im kilka autografów i zrobiłem z nimi zdjęcia.

Gdy miałem już ruszać, wtedy ją zobaczyłem. Chyba przyglądała się całej sytuacji. Mogłem lepiej przyjrzeć się jej twarzy. Rzeczywiście była zapłakana.

Gdy zobaczyła, że się jej przyglądam, odwróciła głowę w drugą stronę i zaczęła biec. Wiem, że była wystraszona. Nie mogłem na to patrzeć.

Nie zważając na nikogo, zacząłem ją gonić. Całe szczęście nie biegła zbyt szybko, przez co mogłem ją dogonić. Złapałem ją za ramiona, a ona zaczęła mi się wyrywać.

- Odwal się! – krzyczała.

- Nie zostawię cię, dopóki nie powiesz mi o co chodzi. – powiedziałem, odwracając ją w moją stronę. Głowę miała spuszczoną, ale już ze mną nie walczyła. Ja, głupi mogłem się domyślić o co jej chodziło. – Jesteś zła o to, co powiedziałem? – spytałem delikatnie, podnosząc jej podbródek. Nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok. – To dla twojego dobra. – powiedziałem podobnym tonem. Nie mogłem pozwolić jej ryzykować. Nie byłbym aż takim dobrym chłopakiem dla niej. Ona jest tak krucha. Wiem, że nie byłbym w stanie zapewnić jej tego, że będę z nią cały czas. Poza tym, zatrudniłem ją tylko jako moją tancerkę, a ona wparowała tu z tymi swoimi walorami. Zauważyłem, że zaczęła drżeć. Mocno ją do siebie przytuliłem. – Przepraszam. – wyszeptałem jej do ucha, na co ona zaczęła płakać jeszcze mocniej. Odsunąłem ją od siebie, po czym powiedziałem. – Odprowadzę cię do domu. Jest ciemno, a ty nie powinnaś chodzić sama w takim stanie. – skinęła głową jako odpowiedź.

Prawda była taka, że nie chciałem aby chodziła sama w takich ciuchach. Każdy wie, jak Los Angeles potrafi być niebezpieczne nocą.

Objąłem ją ramieniem w talii i przycisnąłem do siebie. Nadal lekko drżała. Nie możliwe, aby tak przeze mnie płakała.

 

Co prawda spacer nie zajął nam dziesięciu minut, a półtora godziny, ale było warto. W tym czasie Carrie się trochę uspokoiła. Do jej domu doszliśmy około dwudziestej drugiej. Nie chciałem zostawiać jej samej, więc wszedłem do jej domu razem z nią.

- Chcesz herbatę, czy coś? – zapytała spokojnym tonem.

- Wolę coś. –powoli odpowiedziałem, przygryzając dolną wargę. Wiem, że to na nią działa.

Spojrzała na mnie szeroko otwierając oczy.

- Yy… coś, to może być jedynie cze-czekolada. – wydukała niezręcznym tonem. Zachichotałem.

- Okay. Pomóc ci? – spytałem uśmiechając się do niej. Skinęła.

 Poszedłem razem z nią do kuchni, gdzie zaczęła wyciągać z szafek po kolei czekoladę w proszku, dwa duże kubki i mleko z lodówki. Oparłem się rękoma o blat i zacząłem przyglądać jak Carrie rozrabia czekoladę z mlekiem. Spojrzała na mnie na chwilę i schowała twarz za włosami. Ja wiem, że się zarumieniła. Delikatnie odsunąłem pasma włosów z jej twarzy i z uśmiechem wpatrzyłem się w jej profil. Takie delikatne rysy twarzy. Poczułem pragnienie zbadania palcami skóry jej twarzy. Chciałem poznać każdy fragment tej niewinnej twarzyczki.

Spojrzała na mnie spod wachlarza gęstych rzęs, z chytrym uśmieszkiem. Zagapiłem się i nawet nie wiem kiedy sypnęła w moją twarz czekoladą z paczka. Automatycznie mocno ścisnąłem oczy, aby po chwili znów je otworzyć. Ujrzałem i usłyszałem jak głośno się śmieje. Nie mogłem nic zrobić oprócz dołączenia do tego śmiechu.

Gdy zaczęliśmy się opanowywać, szybko podniosłem ją z podłogi i zacząłem iść z nią do jej salonu. Strasznie się wyrywała i piszczała.

- Nie myśl, że ci to odpuszczę. – odparłem szeroko się uśmiechając.

- Nie! Puść mnie! – krzyczała.

Podszedłem do jednej z białych kanap w salonie i rzuciłem ją na nią, po czym usiadłem okrakiem na jej udach.

- Teraz nie uciekniesz. – szepnąłem. Patrzyła na mnie nieufnie, wystraszonymi oczami. Już się nie wyrywała. Złapałem ją za nadgarstki i lekko nachyliłem się nad jej twarzą. Drgnęła. Przeciągnąłem jej nadgarstki nad jej głowę i przycisnąłem do oparcia kanapy. Zniżyłem głowę i nie mogąc wytrzymać, pocałowałem miejsce za jej uchem szepcząc delikatnie. - Nic ci nie zrobię.

Jedną rękę zacząłem przysuwać do jej brzucha. Spojrzałem na jej twarz. Malowało się na niej zdezorientowanie. Bez wahania zacząłem smagać jej brzuch palcami. Z jej gardła wydobył się głośny śmiech.

- Przestań! – wydusiła przez śmiech.

- Nie przestanę, ale mogę zacząć cię bardziej drażnić. – powiedziałem poważnym tonem.

- Nie, Justin! Naprawdę już wystarczy. – nadal się śmiała.

Przyglądałem się, jak pod wpływem łaskotania, jej twarz zmienia wyraz. Szeroki uśmiech i szaleńczy chichot nie znikały z jej buźki. Oczy miała zamknięte.

No po prostu nie wytrzymałem.

Przestałem ją łaskotać i zanim zdążyła zarejestrować, co się dzieje, przycisnąłem swoje usta do jej.

Kiedy zorientowała się, co zrobiłem, mocno mnie odepchnęła.

- Nie rób tego więcej. – powiedziała poważnym tonem. Złość migała w jej niebieskich tęczówkach.

Zszedłem z niej i z kanapy, przejechałem ręką po moich włosach i cofnąłem się w stronę drzwi. Delikatny głos sprawił, że się zatrzymałem.

- Mieliśmy wypić razem gorącą czekoladę. – powiedziała z lekki wahaniem, stojąc przy kanapie.

- Nie mogę zostać. Muszę sprawdzić, czy chłopaki nie roznieśli mi domu. – skłamałem, nerwowo się śmiejąc. Prawda była taka, że przy niej nie mogłem zachować zdrowego rozsądku. Wszystko mnie do niej ciągnęło…

Jak ja wytrzymam bez zbliżania się do niej podczas tych wszystkich prób? Bez całowania jej…?

- Okay. Więc miłej zabawy. – bez ciebie nie będzie taka miła…

Spojrzałem na nią ostatni raz, po czym machnąłem do niej ręką i wyszedłem z jej domu.

Świeże powietrze uderzyło mnie w twarz. Przetarłem ją obiema rękoma, po czym ruszyłem w swoją stronę.

Dookoła mnie przechodziło tyle pięknych dziewczyn, a ja myślałem tylko o niej. Caroline…

Jak to możliwe, że wciągu chwili, wiesz co jest dla ciebie dobre? Jak to jest, że gdy spojrzysz na jedną osobę, chcesz zawsze ją oglądać? Dlaczego, gdy chcesz dobrze, nagle wychodzi źle?

Gdy zobaczyłem ją wczoraj w klubie, wiedziałem, że jest wyjątkowa. W ciągu tamtej sekundy, w głowie siedziała mi tylko myśl o tym, że chcę mieć na nią oko. Gdy ją pocałowałem i zrozumiałem, że zrobiłem źle, ona uciekła…

Wszystko sprowadza się do jednego mianownika. WCZORAJ. To twa zbyt krótko. Nasza znajomość. Ona mnie nie zna, ja też jej nie znam. Prawdopodobnie tylko sobie ubzdurałem , że coś do niej czuję…

Wyciągnąłem z kieszeni mojego iPhona i z nudów zacząłem grzebać w moich kontaktach. Natknąłem się na jej numer. Patrzyłem na jej imię wpisane w kontaktach, a przed oczami pojawiła mi się jej twarz. Duże niebieskie oczy, pociągła, smukła twarz, zgrabny nos… Niżej w kontaktach miałem zapisany numer Seleny. Temu też się przyjrzałem. Pokręciłem głową i zablokowałem iPhona, chowając go do kieszeni  moich spodni. Podniosłem głowę do góry i zacząłem iść przed siebie, parząc na oświetlone ulice, chodniki. Ludzi chodzących dookoła, kluby i restauracje. Gdy mijałem znajomą restaurację przypomniałem sobie, że kiedyś byłem w niej z Seleną. Nasza pierwsza randka. Było cudownie. Cały czas na siebie patrzyliśmy, uśmiechaliśmy się do siebie. A wtedy przed oczami ukazała mi się nasza pierwsza kłótnia. Pierwsze zerwanie. Drugie zerwanie, aż w końcu… trzecie. I ten związek okazał się porażką. Płacz, alkohol, humorki, nawet tymczasowe załamania nerwowe. Najbardziej jednak zabolało mnie, gdy Selena powiedziała w jednym z wywiadów, że doprowadziła mnie do płaczu.

Ona to wiedziała. Dzwoniłem do niej. Obiecałem, że się zmienię. Ale może było trzeba po prostu przyznać, że znudziła się związkami. Od czasu zerwania ze mną z nikim się nie spotykała.

Czy ja tak naprawdę się zmieniłem? Aż tak bardzo?

Przyznaję, nie jestem już tym słodkim nastolatkiem, jakim byłem jeszcze dwa lata temu. Jestem już dorosły, mogę robić co zechcę, i nic nikomu do tego. Ale dla Seleny nic nie zrobiłem. Nie upokorzyłem jej publicznie, nie zwyzywałem jej, a ona tak po prostu to zakończyła.

Z drugiej strony, zerwanie wyszło na dobre. Zaczęliśmy pisać lepsze piosenki. Ona zaczęła swoją trasę Stars Dance, napisała niedawno nową piosenkę. W tej piosence nie podoba mi się tylko to, że użyła do niej mojego nagrania. Któregoś razu trochę się pokłóciliśmy, a ja na przeprosiny nagrałem się jej na sekretarkę.

Ja dzięki temu nagrałem Nothing Like Us. Cała dla Seleny. To był jeszcze czas, gdy myślałem, że była najlepszym co mnie w życiu spotkało. Dla mnie świat wtedy nie istniał.

Mam nadzieję, że kiedyś znajdę miłość swojego życia… Mam nadzieję, że jest gdzieś obok mnie…
 
 
 
 
_________________________________________________________


Hejkaaa !
 
Wielki powót! i BAM!!!
Taki tam prezent świąteczny. :* <3
Co wy na to??? Jak się podoba?
Rozdział został napisany dawno, dawno temu, jeszcze w wakacje, więc ja już straciłam poczucie smaku co do niego, i pytam was o zdanie.
Sorki, że tak długo nie dodawałam, ale miałam wątpliwości.
Chciałam bardzo podziękować tym, którzy jeszcze czekali na ten rozdział, a także tym, którzy czytają ten blog po raz pierwszy. To dużo dla mnie znaczy. <3
 
Nie będę się już więcej rozpisywać, powiem tylko tyle, że zamierzam porządnie wziąć się za tego bloga i zmienić wygląd. ale nie wiem kiedy . :D
 
Chciałam wam życzyć miłych, spokojnych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. Oczywiście Justina pod choinką. Najlepiej takiego bez koszulki i uśmiechniętego xd No i duuuuużo wymarzonych prezentów. Pozdrawiam i do następnego. xoxoxo
<3 <3
 
@Bieburrx.

środa, 28 sierpnia 2013

Four. *Good or Bad.*


Po tym co Justin mi powiedział, nie potrafiłam wrócić do Luke'a.

Nie poszłam nawet do łazienki. Właściwie to ona była tylko wymówką, żeby uciec od niego. Wtedy byłam w trakcie ogarniania całej sytuacji w ogrodzie. Teraz naprawdę chciałam uciec.

Bez zbędnego myślenia zaczęłam przeciskać się przez tłumy ludzi znajdujących się w domu. Obejrzałam się dookoła, czy Luke nie zaczął mnie gonić. Na szczęście stwierdziłam, że nie. Odwracając się z powrotem, uderzyłam głową w czyjeś plecy. Spojrzałam w górę i ujrzałam chłopaka odwróconego do mnie tyłem. Powoli odwrócił się w moją stronę i ujrzałam Justina. Spojrzałam zdezorientowana w jego oczy, ominęłam go szybkim, pewnym krokiem i poszłam dalej.

- Idziesz już? - usłyszałam za sobą ciepły, chrypiący głos. Złapał mnie za ramię, sprawiając, że się zatrzymałam. Odwróciłam się do niego przodem. - Myślałem, że zostaniesz trochę dłużej. Impreza dopiero się zaczyna. - zaśmiał się i puścił mnie. Stałam tam i przyglądałam się mu, nie wiedząc czy wyznać mu powód mojego nagłego wyjścia.

- Tu jest tak dużo ludzi. Nie znam połowy twojego towarzystwa. Poza tym moi rodzice mają być dziś w domu, więc muszę już iść. - musiałam skłamać. Może da się nabrać na ten tekst o rodzicach. On w końcu o nich nic nie wie. Uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Ci wszyscy ludzie nie będą u mnie siedzieć do białego rana. Ich impreza kończy się o osiemnastej, a później zostajemy tylko ja i moi kumple. Może chciałabyś się przyłączyć? - zapytał unosząc brwi. Kurde, co ja bym potem robiła? Sorry, co ja bym robiła do osiemnastej? Nie będę wspominać o przebywaniu z Lukiem, bo to jest wykluczone. Mogłabym pojechać do domu, a potem wpaść z powrotem do Justina. Ale to byłoby wykorzystywanie jego gościnności.

- A czy Luke też tu potem będzie? - spytałam lekko podnosząc głowę do góry, żeby móc na niego spojrzeć. Błagałam go w duchu, żeby nie zadawał mi głupich pytań. Westchnął głęboko i wzruszył ramionami.

- Jeżeli przyszłabyś tu ze względu na niego, to mogę go zaprosić. - skrzywił się. Wiadome było, że Luke nie był zaproszony. Szybko pokręciłam przecząco głową.

- Nie! Nie zależy mi na tym. - przechylił głowę na lewą stronę - Ja muszę już iść. - odwróciłam się od Justina i ruszyłam w stronę wyjścia. Otworzyłam drzwi i wyszłam przed dom zamykając je za sobą. Odetchnęłam i zaczęłam się kierować do dużej bramy. Z tyłu usłyszałam trzaskające drzwi i czyjeś kroki.

- Carrie! Poczekaj. - zatrzymałam się i chwilę na niego poczekałam. - Mogę odwieźć się do domu? - zapytał gdy był już obok mnie.

- Nie chcę, żebyś robił sobie tym kłopot.

- Nie marudź. Chodź ze mną. - niespodziewanie ujął mnie za rękę. Wciągnęłam powietrze, a po plecach przeszły mnie ciarki. Nic nie powiedziałam tylko ruszyłam za nim. Weszliśmy do tego ogromnego garażu, a w nim rzeczywiście były trzy samochody. Moją uwagę przykuł ten we wzory pantery. Świetny był. Taki inny. Oprócz niego stało tam jeszcze białe Ferrari i czarny SUV.

- To który? - usłyszałam rozbawiony głos Justina, którym wyrwał mnie z komplementacji samochodów. Z podnieceniem w oczach i szerokim uśmiechem na ustach odwróciłam się w jego stronę i wskazałam palcem na ten samochód w panterkę. - Wiedziałem. - zaśmiał się i podszedł do szafki w której jak zgaduję znajdują się klucze do tych samochodów. - Jest nowy, więc raczej nie mogło być tak, abyś wybrała jakikolwiek inny. - obrócił kluczem na palcu i podszedł do drzwi od strony pasażera, które otworzył przede mną.

- Zapraszam do środka. - posłał mi szeroki uśmiech i teatralnym gestem ręki wskazał na siedzenie pasażera. Szybko wskoczyłam do samochodu, nie przestając się szczerzyć. W środku był też niesamowity. Justin zamknął za mną drzwi i ruszył w swoją stronę. Po chwili siedział za kierownicą i powoli odpalił silnik, który niesamowicie zawarczał. Wyjechaliśmy z garażu, a chwilę potem z posesji i Justin zaczął się kierować ulicami w stronę mojego domu. Ja nadal nie mogłam opanować szerokiego uśmiechu na moich ustach, który był wywołany przez to, że jadę najbardziej nieziemskim samochodem na całym świecie, w dodatku u boku bożyszcza nastolatek, samego Justina Biebera. Rozglądałam się po samochodzie. Nowoczesna deska rozdzielcza, fotele obite czarną skórą, przyciemniane szyby. Raj dla pasażera!

- Podoba się? - zapytał gdy gwałtownie odwróciłam głowę, by spojrzeć na radio, które właśnie włączał.

- Tak. - powiedziałam zabawnie przedłużając "a". Zaśmiał się, a z radia popłynęły pierwsze nuty piosenki. Jednej z moich ulubionych piosenek. Uśmiechnęłam się i rozszerzyłam oczy z niedowierzania. On tego słucha?

- Lubisz Naughty Boy? - zapytałam go.

Zaśmiał się i przytaknął głową. - Widzę, że ty też.

- Tak, ale tylko tą piosenkę. Jakoś nie miałam okazji usłyszeć jakiejkolwiek innej. - machnęłam lekceważąco ręką.

- Mogę zabrać cię na jego koncert jeśli chcesz. - zaproponował, po czym zerknął na mnie spod swoich gęstych rzęs.

- Nie dzięki. Nie mam za dużo czasu. - odwróciłam wzrok.

Justin zatrzymał się na czerwonym świetle. Odwrócił się do mnie i delikatnie ujął mój podbródek dłonią, aby mógł spojrzeć mi w oczy.

- Od kiedy będę twoim szefem, będziesz miała czas na wszystko. Tylko pozwól sobie zaszaleć. - powiedział z lekka zachrypniętym głosem, co sprawiło, że zabrzmiało to jak jakaś obietnica. Owładnęło mną dziwne uczucie. Zakręciło mi się w głowie, a z zakłopotania odwróciłam wzrok wyglądając przez okno.

- Zielone. - rzuciłam cicho, a on patrzył zdezorientowany, dopóki jego wzrok nie trafił na tablicę świetlną.

- Ah, tak. - rzucił odkasłując. Puścił mój podbródek i położył ręce na kierownicy, z powrotem włączając się do ruchu.

Zapanowała między nami niezręczna cisza, która na szczęście nie trwała zbyt długo, ponieważ niedługo byliśmy pod moim domem.

- Przyjadę po ciebie później. - powiedział, gdy staliśmy przed bramą do mojego domu. Spojrzałam na niego marszcząc brwi.

- Nie idę później na twoją imprezę. - wypaliłam szybko.

- Tylko ładnie się ubierz. - dorzucił szeroko się uśmiechając, kompletnie ignorując moją odmowę.

Przewróciłam oczami na to, jaki jednak zarozumiały potrafi być. - Już ci powiedziałam, że nie idę na żadną imprezę.

- To przynajmniej do ciebie przyjadę. - uśmiechnął się chytrze.

Miałam ochotę wygarnąć mu w twarz, żeby się ode mnie w końcu odczepił, ale jednak opanowałam swoje emocje. Zacisnęłam pięści i poluzowałam je po chwili.

- Zrobisz jak zechcesz. - warknęłam. Otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu. Przed zamknięciem drzwi, rzuciłam do niego tylko szybkie "cześć" i zamknęłam je, kierując się w stronę domu. Za bramą usłyszałam pisk opon, świadczący o tym, że już pojechał.

Sfrustrowana i zirytowana wydałam z siebie głośne warknięcie i odblokowałam drzwi, po czym weszłam do domu.

I znowu to samo uczucie.

Pustka.

Samotność.

Cisza.

W domu nie rozlegał się nawet najmniejszy dźwięk.

W przedpokoju zdjęłam buty i ruszyłam do kuchni. Na blat rzuciłam moją torbę i klucze. Podeszłam do szafki i wyjęłam szklankę, a z lodówki sok pomarańczowy i wlałam go do szklanki. Pociągnęłam całkiem spory łyk orzeźwiającego napoju, ale po chwili zapomnienia, do mojej głowy znów wrócił obraz Justina i tej jego natrętnej miny. Argh! Czy on się kiedyś ogarnie? Czy kiedykolwiek da mi spokój z tymi zabawami? Wiem, że to dopiero początek, ale już mam go dość.

No więc... nie mam co robić, to po pierwsze.

Po drugie, nie wiem, czy Justin do mnie nie przyjedzie za kilka godzin. Po nim można spodziewać się wszystkiego.

Mam czas, więc postanawiam się przebrać. Z torby wyjmuję iPhona i szybko idę na górę. Zaglądam do garderoby i wyciągam białą bokserkę i niebieskie shorty, po czym zaczynam się w nie przebierać. Poprzedni strój składam, zanoszę do łazienki i wrzucam do kosza na brudy.

Gotowa schodzę na dół i bez obijania się po kątach w domu, udaję się do ogrodu. Chyba nie mówiłam, że w wolnych chwilach uprawiam jogę? No więc, tak. Nauczyłam się tego w wieku 15 lat, gdy mama zapisała się na takie zajęcia. Po pewnym czasie zaczęła uprawiać ją w ogrodzie, a ja z nudów któregoś dnia poprosiłam ją aby pokazała mi kilka pozycji. Wciągnęłam się. Na początku robiłam to rzeczywiście z nudów, ale z miesiąca na miesiąc to się zmieniało. Joga była moim sposobem na odstresowanie się, a teraz jest moim stylem życia.

Na około godzinę wyłączyłam swój umysł i pozbyłam się z głowy wszystkich nieprzyjemnych myśli. To było to, co najszybciej pomagało mi się zrelaksować.

Później, nie wiedząc co zrobić, poszłam do kuchni i postanowiłam przygotować coś do jedzenia. Nie lubię gotować, ale niestety musiałam. Kiedy jesteś sama w domu, jesteś skazana tylko na siebie. Zaczęłam robić ryż na mleku. To uwielbiam najbardziej.

Zanim zdążyłam zjeść mój obiad, poczułam jak blat stołu drży, a potem usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. Zerkając na wyświetlacz, mogłam stwierdzić, że była to Chris.

Przejechałam palcem po ekranie i odebrałam połączenie.

- Hej Carrie! Masz jakieś plany na osiemnastą? – spytała na powitanie.

- Jeszcze nie wiem, a o co chodzi? – spytałam zaciekawiona. Nie wiem, czy Justin do mnie przyjedzie, czy nie, więc nie mogę powiedzieć, że nie mam planów.

- Myślałam, że mogłabyś wpaść ze mną na after party u Justina. Alfredo mnie zaprosił. – powiedziała radośnie. Jej szeroki uśmiech mogłam wyczuć nawet przez słuchawkę. Zachichotałam.

- Co do after party, to właśnie nie wiem, bo niby Justin mnie zaprosił, a ja mu odmówiłam, ale zdążyłam go już trochę poznać i wiem, że mi nie odpuści. – zaśmiałam się na myśl, że go trochę poznałam.

- Haha. Widzę, że już zdążyliście się zakumplować? – spytała rozbawiona.

- Aż tak, to jeszcze nie. Ale stanie się to tylko z jego inicjatywy. Jestem tylko jego tancerką, którą powinien traktować tak samo jak inne. A mnie wyróżnia. – powiedziałam z lekkim oburzeniem. Przyjmując pracę tancerki w jego zespole, nie chciałam, aby się do mnie zbliżał. Umowa miała obejmować jedynie taniec, a nie kontakty prywatne.

- Powiedz mu to. Bo nie wiem, co innego mogłabym ci doradzić. Wiesz… ja na twoim miejscu skakałabym ze szczęścia, że Justin Bieber mnie zauważył. Ale ja to co innego. – powiedzieć mu, że zbyt naciska na naszą znajomość? Mogłabym spróbować… Chyba to zrobię… Tak! Teraz jestem zdeterminowana, aby mu  to powiedzieć. Zniecierpliwiona i pobudzona wstałam z krzesła i poszłam w stronę salonu.

- Masz rację. Lepiej niż ty, nikt nie mógłby mi doradzić. – ucieszona odpowiedziałam. – Powiem mu to, gdy tylko do mnie przyjedzie. – uśmiechnęłam się.

- Ok. To możliwe, że zobaczymy się później? – spytała z nadzieją.

- Zależy jak potoczy się cała sprawa.

- Dobrze. To na razie. Kocham cię.

- Też cię kocham. Papa. – pożegnałyśmy się, po czym się rozłączyłam.

Uświadomiła sobie, że w kuchni zostawiłam swój niedokończony obiad. Nie chciałam już go jeść, więc tylko tam poszłam, przelałam ryż z garnka do dużej miski, przykryłam folią i wstawiłam do lodówki.

Skierowałam się na górę, do mojego pokoju. Postanowiłam się nie przebierać. Po co, skoro nie wiem czy gdziekolwiek z nim pojadę. Oczywiście wolałabym nie.

Podeszłam do okna i oparłam łokcie o parapet. W oddali zobaczyłam biały, sportowy samochód. Znajomy… I nagle doznałam olśnienia. Już po mnie. Dlaczego tak szybko? Przecież on ma biały samochód. Sorry, nie byle jaki samochód, ale Ferrari. Przecież to Justin Bieber.

Wydałam z siebie zirytowane warknięcie, po czym wyszłam z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Ja go tu nie chcę. Urgh!

Szybko zbiegłam po schodach i weszłam do salonu, gdzie całkowicie rzuciłam się na białą kanapę.

Chwilę potem usłyszałam warkot silnika, a później ciszę. I kroki. Był już pod drzwiami, na pewno. I dzwonek… Och proszę! To mnie irytuje.

Wstałam z tak wygodnej kanapy i musiałam podejść do drzwi. Znudzona otworzyłam je i takim samym wzrokiem spojrzałam w górę. Stał tam sobie taki rozpromieniony. Kretyn – pomyślałam. Wpuściłam go do środka. Miałam jakieś wyjście? – Tak! Zamknąć drzwi i iść na górę! – wrzasnęła moja podświadomość. No tak, po czasie umie się odezwać.

- Hej, mała. – powitał mnie, szeroko się uśmiechając.

- Cześć. – powiedziałam tępo. Nie chciałam się wysilać na rozmowę z nim. Irytował mnie.

Gdy weszliśmy do salonu, on się zatrzymał i odwrócił w moją stronę. Przejechał po mnie wzrokiem, aż spojrzał na moją twarz.

- W tym jedziesz? – spytał unosząc brwi.

- Tak, nie pasuje? – spytałam słodko. Chytrze się uśmiechnął i pokiwał głową.

- Okay… Robisz to specjalnie, rozumiem. – powiedział spokojnym tonem lekko cofając się do tyłu. Spiorunowałam go wzrokiem. Rozejrzał się po salonie, nie zwracając uwagi na moje spojrzenie. – To…. Jedziemy do mnie, czy zostajemy u ciebie? – spytał oblizując wargi. Nagle zrobiło mi się gorąco, a mój wzrok utkwiony był na tej krótkiej czynności.

Spojrzał na mnie i uniósł brwi w zdziwieniu na to, co robiłam. Szybko się opanowałam i spuściłam głowę. Mentalnie się kopnęłam. Co ja kurwa robię?

Zażenowana siadam na kanapę i chowam twarz w dłoniach. Wypuszczam powietrze, które nawet nie wiedziałam, że wstrzymuję.

Bardziej czuję, niż słyszę, że Justin siada obok mnie.

- Więc jedziemy do mnie. Sam na sam raczej się nie dogadamy. – mówi spokojnie.

Warczę zirytowana jego nachalnością.

- Zostań tu. Zaraz wrócę. – warczę do niego i udaję się na górę.

Po piętnastu minutach schodzę, ubrana w krótką, czarną skórzaną spódnicę, czarny gorset wyszywany cekinami i czarne szpilki. Włosy zostawiłam rozpuszczone.

Gdy wchodzę do salonu widzę, że Justin przygląda się zdjęciom ustawionym na komodzie. Po cichu podchodzę do niego i staję z tyłu.

- Kto to? – pyta marszcząc brwi. Podnosi do góry fotografię na której jestem ja i mój były chłopak.

- Oh, to Ryan. Mój były chłopak. – mówię z obojętnością. Przygląda mu się jeszcze bardziej.

- Były? – pyta z lekkim uśmiechem.

- Tak. Zerwaliśmy miesiąc temu. Czy to jakieś przesłuchanie? – pytam z lekka zirytowana. Szybko odstawia zdjęcie i patrzy na mnie.

- Nie, skądże. Po prostu chcę cię lepiej poznać. – mówi spokojnie. Czemu on cały czas jest taki spokojny? Podczas, gdy myślę, że działam mu na nerwy, on mówi do mnie takim tonem.

- Każdą swoją tancerkę chciałeś tak dobrze poznać? – pytam z sarkazmem. Może to coś zadziała?

- Nie, nie każdą. Nie wszystkie na to zasługują. – odpowiada patrząc mi w oczy.

- Cokolwiek. Dobrze wyglądam? – pytam zerkając na niego spod wachlarza wytuszowanych rzęs. Przygląda mi się, jadąc wzrokiem od szpilek, w górę. Na chwilę zatrzymał wzrok na kawałku mojego odsłoniętego brzucha, po czym spojrzał na moją twarz.

Znów oblizał te swoje cholerne wargi!

Zauważyłam, że jego spojrzenie pociemniało, a źrenice się rozszerzyły. O nie…

- Chodźmy. – przerwałam tę niezręczną ciszę i szybko ruszyłam po swoją torebkę, którą zostawiłam na blacie w kuchni.

Podeszłam do drzwi frontowych i miałam je otwierać, gdy poczułam na biodrach jego ręce. Zaskoczona podskoczyłam, a Justin mnie puścił i nie dotykając mnie wyszeptał do ucha.

- Wyglądasz zjawiskowo. – jego ciepły oddech owiał mój policzek. Ciarki znów przeszły przez moje ciało.

Odsunęłam się lekko, co jednak byłam w stanie zrobić i otworzyłam drzwi, stając na zewnątrz i przytrzymując je dla Justina. Wyszedł, a ja zamknęłam i zakluczyłam drzwi. Poczułam jak obejmuje mnie ramieniem w tali, rękę kładąc na moim biodrze. Zatrzymałam się. Już naprawdę nie rozumiem co go opętało.

- Wtedy mówiłeś o Luke’u, czy raczej o sobie? – warknęłam i strzepnęłam jego rękę z mojego biodra. Zmarszczył brwi jakby nie rozumiejąc o co mi chodzi.

- Co masz przez to na myśli? – zapytał zaalarmowany.

- Chodzi mi o to, że ty wcale nie jesteś od niego lepszy. Ostrzegałeś mnie przed nim, ale teraz widzę, że na ciebie też muszę uważać! – wybuchłam nawet nie wiedząc, że tak bardzo jestem na niego zła.

- Oh. Nie wiedziałem, że o to ci chodzi. – zrobił smutno- przebiegłą minę. - Jeśli chcesz, mogę przestać zachowywać się jak twój ochroniarz, ale wtedy nie mów, że cię nie ostrzegłem. – nagle na jego twarzy pojawiła się irytacja. Yeah! W końcu złamałam opanowanego Justina. – Wsiadaj. – otworzył mi drzwi pasażera, a ja szybko wskoczyłam do środka.

Justin wyjechał z podjazdu, aby chwilę później mknąć poprzez ulice L.A.

Nie minęło dziesięć minut, a już byliśmy pod jego domem. Rzeczywiście na zewnątrz zrobiło się ciszej. Mogło to świadczyć tylko o tym, że inni goście zniknęli i zostali tylko kumple Justina.

Szatyn zaparkował samochód na podjeździe, po czym opuściliśmy samochód i skierowaliśmy się w stronę schodów prowadzących do domu.

W środku można było usłyszeć całkiem głośną muzykę, która była włączona zapewne w salonie. Poszliśmy tam, a na kanapie zobaczyłam siedzącą Chris, a zaraz obok niej Alfredo. Gdy tylko nas zauważyli, Christy szeroko się do mnie uśmiechnęła i szturchnęła Alfredo, który obejmował ją w talii. Posłał mi szczery uśmiech i kiwnął głową na powitanie.

Justin podszedł do reszty towarzystwa, w którym znajdowało się czterech chłopaków, do których po chwili dołączył również Alfredo. Wszyscy usiedli na kanapach w miarę blisko siebie. Ja dosiadłam się do Chris.

- Hej! – przywitałyśmy się uściskiem i zaczęłyśmy rozmawiać z ożywieniem.

- Jednak przyszłaś. Myślałam, że zrezygnowałaś. Osiemnasta minęła dawno temu. – ma rację. Była osiemnasta czterdzieści.

- To przez drobne nieporozumienia z Justinem. Jest irytujący. – przewróciłam oczami i skrzywiłam się przypominając sobie jego zachowanie. Zachichotała.

- Myślałam, że jest spokojny. – powiedziała z niedowierzaniem.

- Bo jest, a nawet za bardzo. I to mnie irytowało. No bo co to za zabawa, kiedy ty próbujesz go wytrącić z równowagi, ale on się nie daje? Żadna. Ale całe szczęście mi się udało. – wyprostowałam się i szeroko uśmiechnęłam, pokazując moją dumę.

- Serio? Jak? – i dopiero wtedy zrozumiałam, jakie głupoty jej powiedziałam. Nie chcę jej mówić o tym jak na mnie patrzył. Jeszcze nie teraz.

- Luke. – wzruszyłam ramionami. – Po prostu zaczęliśmy o nim mówić, a potem się jakoś tak potoczyło.

- Poważnie? – spytała marszcząc brwi.

- Nie. Tylko wymiana kilku zdań na jego temat.

- Więc teraz jesteście tak jakby pokłóceni? – spytała delikatnie.

- Trochę.

Zerknęłam na chłopaków, którzy śmiali się i ogólnie wariowali.

- A jak tam z Alfredo? – spytałam, uśmiechając się do niej.

- Świetnie. Ale chyba widziałaś, więc raczej nie muszę ci mówić.

- Tak. Cieszę się, że wam jakoś idzie. – szeroko się do niej uśmiechnęłam.

- Tak. A ty niby najpierw zbliżałaś się do Luke’a, a dziś jesteś z Justinem. Nie rozumiem tego. – zmarszczyła brwi.

- Ostatnio Justin zaczął się do mnie zbliżać. A Luke podobno śpi z każdą laską jaka jest na pokładzie. Dałam sobie z nim spokój.

- Nie mów! Wydawał się miły i uroczy. – szeroko otworzyła oczy.

- Wczoraj taki się wydawał. – mruknęłam. – Dzisiaj sama się przekonałam.

Chris zrobiła nic nie rozumiejącą minę.

- Całowaliśmy się. – powiedziałam szybko, na co ona otworzyła usta w lekkim szoku. – To był błąd. Potem robiliśmy w podobny sposób na złość Justinowi, aż w końcu Luke coś palnął, ja poszłam do łazienki, a na korytarzu złapał mnie Justin i zaczął opowiadać o Luke’u. Później do niego nie wróciłam. Taka to historia. – wzruszyłam ramionami.

- Wow! Ale to… niewiarygodne. – powiedziała w szoku.

- Tak. A to dopiero drugi dzień.

To naprawdę dziwne, ile mogło wydarzyć się w ciągu dwóch dni. Już tylko czekam na to, aż rozpocznie się dzień trzeci. Mam nadzieję, że w ciągu przyszłego tygodnia się od tego jakoś uwolnię. To za wiele jak na mnie.
 
 
 
______________________________________________________________________
 
Hej, tu @Bieburrx .
 
Jakoś nie idzie  mi z tym opowiadaniem i ostatnio zastanawiałam się nawet nad usunięciem tego bloga. Co prawda mam dalsze rozdziały, ale wydaje mi się, że nikt tego nie czyta....:/
Proszę, zostawcie jakikolwiek ślad po sobie, jakikolwiek komentarz, cokolwiek. Możecie też napisać do mnie na Twittera. Tylko cholernie was proszę, dajcie jakiś znak. Jeśli nadal będzie tak słabo, to nie będę miała innego wyjścia niż to usunąć.
 
PS. Anonimku, jeśli to czytasz, to dziękuję ci za ten cudny komentarz pod ostatnim rozdziałem <3 

niedziela, 18 sierpnia 2013

Three. *Sorry, I didn't know that you're here.*


Budzi mnie głośny hałas na ulicy. Pisk opon, a potem mocne i głośne uderzenie.... w co? Słup? Drzewo? Wstaję z łóżka, przecierając oczy. Co to mogło być? Zdezorientowana i wystraszona szybko idę do pokoju z oknami wychodzącymi prosto na ulicę. Odsłaniam żaluzję i wyglądam przez okno. Po drugiej stronie ulicy zauważam czarny samochód z wgniecionym przodem. Bez zastanowienia wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę schodów. Na dole szybko wkładam bluzę i trampki, nie zwracając uwagi na to jak wyglądam. Boże... a jeśli temu komuś coś się stało. Ja nie znam zasad udzielania pierwszej pomocy. Strach przejmuje cały mój umysł. Oczy powoli zachodzą mi mgłą. Wybiegam przed dom i powoli podchodzę w stronę rozbitego pojazdu. Gdy już jestem co raz bliżej, mocno zaciskam pięści, bojąc się, że moje najgorsze obawy się spełnią. Nie, nie myślałam o tym, że mogą to być moi rodzice. Oni mają inny samochód. Nikt z moich przyjaciół również nie mógł siedzieć za kółkiem. Spoglądam na niebo i stwierdzam, że jest jeszcze wcześniej niż przypuszczałam.

- Halo? Nic ci nie jest? - głośno pytam, będąc coraz bliżej. Przez okno zauważam chłopaka z ciemnymi włosami. Próbuje podnieść głowę, ale słabo mu to wychodzi. Przyspieszam, wyciągam rękę aby móc szarpnąć za klamkę. Och! Oblewa mnie fala ulgi, gdy bezproblemowo udaje mi się otworzyć drzwi samochodu. Nachylam się nad chłopakiem, lekko potrząsając nim za ramiona.

- Nic ci nie jest? - powtarzam pytanie. W odpowiedzi odmrukuje coś nie zrozumiałego. Trzęsącymi się rękoma odpinam jego pas bezpieczeństwa. - Możesz wstać? - pytam. Spogląda w moją stronę, lekko wzruszając ramionami. Delikatnie łapię go pod lewe ramię i powoli wyciągam z samochodu. Czuję, że stara mi się jakoś pomóc. Jego ramię mocno naciska na moje. Schodzimy na trawnik obok i kładę go na plecach. Przyglądam się jego ciału, sprawdzając czy na pewno nic mu się nie stało. Na prawej skroni zauważam jasno czerwoną plamę. Krew! Zastanawiam się co mam zrobić. Zostać z nim i wołać o pomoc, czy iść do domu po telefon i apteczkę. Wybieram jednak drugą opcję. Sprawdzam jeszcze raz jak ma się jego głowa. Po stwierdzeniu, że rana powoli zasycha, szybko pobiegłam do domu. Prawie się potykając wchodzę do swojego pokoju i z etażerki zabieram iPhona. W łazience na dole jest apteczka. Zbiegam z powrotem na dół i kieruję się do łazienki. Zdyszana szukam apteczki, i znajduję ją w szafce w kącie. Zabieram całą i szybkim krokiem ruszam na dwór, do chłopaka. Jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy widzę go stojącego przed maską samochodu. Jeszcze przed chwilą leżał tu, na ziemi! Z silnika samochodu unosi się ciemny dym. Powoli zbliżam się w jego stronę. Zdenerwowany drapie się po karku. Gdy stoję jeszcze bliżej, w końcu mnie zauważa. Patrzy zdezorientowanym wzrokiem. Bojąc się?

- Nie powinieneś jeszcze wstawać. - mówię do niego cicho, przyglądając się mu.

- A ty nie powinnaś wtrącać się w nieswoje sprawy. - warknął, szybko zmieniając wyraz twarzy na wściekły.

- Chcę ci tylko pomóc. Krwawisz. - patrzy na mnie, jakby chciał poznać mnie od środka; czy jestem dobrą osobą, czy złą. Ręką dotyka prawą skroń. Gdy zobaczył na niej krew, tylko wytarł rękę w spodnie.

- Nic mi nie będzie. - odrzucił sucho, bez jakichkolwiek emocji.

- Pozwól mi to obejrzeć. - powiedziałam delikatnie, powoli podchodząc do niego.

- Musisz? - pyta krzywiąc się.

- Chyba nie chcesz, żeby wdało ci się jakieś zakażenie? - unoszę brwi. Kręci przecząco głową. - Chodźmy do mojego domu. Tam będzie bezpieczniej. - złapałam go za rękę i zaczęłam prowadzić w stronę drzwi. Otworzyłam je przed nim, a gdy wszedł, zamknęłam. Stanął w przedpokoju zastanawiając się, czy iść dalej. - Chodź! - znów pociągnęłam go za dłoń i wprowadziłam najpierw do salonu, a potem skierowałam nas do łazienki. Apteczkę położyłam na umywalce. Podsunęłam niewielki taboret, aby mógł na nim usiąść. - Niby nie jest z tobą nic poważnego, ale nie zaszkodzi to oczyścić. Tylko nie marudź. - uśmiechnęłam się do niego. Niepewnie odwzajemnił ten gest. Z apteczki zaczęłam wyjmować kolejno: wodę utlenioną, waciki, maść i plaster. Złapałam go za podbródek lekko unosząc i przekręcając na lewą stronę, aby mieć lepszy dostęp do rany. Na wacik nalałam trochę wody utlenionej i starannie przyłożyłam do skaleczenia. Syknął. - Wiem, że piecze, ale skoro się w to wpakowałeś, to teraz cierp. - zaśmiałam się, ale szybko przestałam zauważając jak srogo patrzy na mnie swoimi zielonymi tęczówkami.

- Skąd możesz znać przyczyny tego co się stało? - warknął.

- Nie znam. Sorry, nie powinnam być taka płytka. - rzuciłam starając się uniknąć jego spojrzenia.

- Uciekałem, okay?! - krzyknął kipiąc ze złości. Zerwał się z taboretu i zaczął wychodzić z łazienki.

- Powiedziałam, sorry! - krzyknęłam za nim. Za nim usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami. Wiedziałam, gdzie poszedł. Zdenerwowana odłożyłam to co trzymałam w rękach i zaczęłam podążać w stronę drzwi. Miałam rację. Stał przy samochodzie. Mruczał coś do siebie.

- Nie powinieneś zadzwonić po pomoc drogową? - cicho spytałam, stojąc tuż za nim. Odwrócił się i spojrzał na mnie z góry.

- Może masz rację... - mruknął szybko. Wyciągnął telefon i szybko zadzwonił.

Staliśmy jeszcze chwilę rozmawiając o tym samochodzie i jak doszło do wypadku. Niedługo po tym przyjechała pomoc drogowa.

- Zobaczymy się jeszcze? - spytał z nadzieją, nieśmiało się uśmiechając.

- Jak chcesz to wpadaj! - machnęłam ręką, udając obojętność. - Zobaczymy się. - upewniłam go. Na pożegnanie machnął do mnie ręką i odjechał lawetą wraz z kierowcą i swoim samochodem.

Wróciłam do domu i poszłam najpierw ogarnąć łazienkę, pamiętając o tym, że nie dał mi opatrzeć swojej rany. Zaśmiałam się na to wspomnienie. Było mi trochę smutno, że tak chamsko się zachowywał, kiedy chciałam mu pomóc. Sprzątając, zerknęłam w lustro i zauważyłam, że wciąż jestem w piżamie. Nie dałabym rady już zasnąć, więc gdy skończyłam porządkowanie łazienki na dole, udałam się na górę do swojego pokoju, ale tylko na chwilę, żeby wziąć czyste ciuchy, a później poszłam do swojej łazienki. iPhona położyłam na brzegu umywalki i włączyłam muzykę, podgłaszając ją. Postanowiłam, że wezmę teraz długa kąpiel. Nalałam do wanny dużo gorącej wody, a do tego dużo różanego płynu do kąpieli, zdjęłam swoją piżamkę i zaraz potem znalazłam się w wannie. Naprawdę się zrelaksowałam. Rzadko mam czas na taką kąpiel i cieszę się, że tym razem się udało. Leżałam tak około piętnastu minut, gdy usłyszałam dźwięk oznajmiający nadejście nowego sms-a.

Na chwilę wyszłam z wanny, aby wziąć swój telefon i z powrotem się cofnęłam. Suchą ręką przeciągnęłam po ekranie, aby go odblokować. Ukazała mi się wiadomość nie od kogo innego jak od Luke'a.

            od Luke: Hi! Co robisz?

            do Luke: Aktualnie siedzę w wannie. A chcesz dowiedzieć się czegoś konkretnego? ;)

            od Luke: Masz ochotę przyjść dziś na takie małe day party u Justina?

            od Carrie: Spoko. O której?

            od Luke: Wpadnę po ciebie przed 12. Na razie ;)

            od Carrie: Pa :)

Sprawdziłam godzinę. Była szósta czterdzieści pięć. Czy ten chłopak nigdy nie śpi? Po takiej imprezie, tyle wysiłku, a on pisze do mnie z samego rana. Na czym on jedzie?! Zaśmiałam się z niego.

 

Wchodząc do kuchni, od razu skierowałam się do lodówki. Wyjęłam składniki potrzebne do przygotowania jajecznicy, i zabrałam się do pracy. Gdy już ją usmażyłam, nałożyłam na talerz i zaczęłam wcinać.

Po zmyciu naczyń udałam się na górę, bo stwierdziłam, że już czas się przygotowywać. Taak... przypomniałam sobie też, że nie dzwoniłam jeszcze do rodziców w sprawie mojej nowej "pracy". Szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni moich shortów i wycisnęłam numer mamy.

- Tak córciu? W czymś sobie nie radzisz?- spytała mnie na powitanie.

- Właściwie to mam taką sprawę. - powiedziałam badając grunt. W zdenerwowaniu zaczęłam chodzić po pokoju i bawić się końcówkami włosów. - Wczoraj dostałam propozycję pracy. - urwałam i mocno zacisnęłam powieki, mając nadzieję, że nie zacznie mi wypominać tego, że mam szkołę.

- Aha. Jaką? - zaczęła powoli.

- Jako tancerka w trasie koncertowej. - powiedziałam powoli, wypuszczając z siebie powietrze. Nawet nie wiedziałam, że je wstrzymuję.

- Ok. Nie denerwuj się. Nie zabronimy ci spełniać marzeń, ale wiesz, że masz szkołę. - powiedziała lekkim tonem.

- Mogłabym się uczyć indywidualnie. Przez internet. Wiesz o co chodzi.

- W takim razie postaramy się z ojcem załatwić wszystko związane z tymi sprawami. Ale do naszego powrotu masz nie przesadzać z tymi występami. Obgadamy to dokładniej za tydzień.

- Dobrze, więc nie będę wam przeszkadzać. Miłej pracy. - rzuciłam szeroko uśmiechając się. Mama również się ze mną pożegnała, a j zaczęłam piszczeć ze szczęścia. To niby jeszcze nie potwierdzone, ale wiem, że będę mogła tańczyć! I to dla Justina Biebera!  

 

Ubrana w leginsy w paski i czarną bluzkę z napisem 'Ramones' idę w stronę drzwi frontowych, gdzie na podjeździe czeka już na mnie samochód. Białe Ferrari świetnie się prezentuje w słonecznym klimacie Los Angeles. Dookoła palmy i egzotyczne widoki, a na moim podwórku stoi sportowy wóz. Po drodze do drzwi zgarniam jeszcze swoją czarną skórzaną torebkę, szybkim krokiem wychodzę z domu i zakluczam drzwi. Przekładając włosy na lewą stronę, odwracam się przodem do samochodu. Jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy to nie Luke stoi przy samochodzie! Szeroki uśmiech znika z mojej twarzy, a na jego miejsce wstępuje zmieszanie i zakłopotanie. Powoli zbliżam się do auta i zarówno do chłopaka.

- Czemu to ty tu przyjechałeś? Po mnie? - mruczę zdezorientowana. - To Luke miał przyjechać. - dopełniam poprzednią kwestię. Stoi przede mną w czarnych dżinsach i białej bokserce, a na nosie ma ciemne okulary. No nie powiem, że wygląda paskudnie, ale też nie cieszę się na jego widok. On tylko organizuje imprezę. Nie upoważnia to go do tego, aby przyjeżdżał na moje zawołanie. Czemu nie Luke? Justin stoi przede mną i tajemniczo się uśmiecha.

- Ale tak czy inaczej wybierasz się na moją imprezę? - spytał zdejmując okulary i zaczepiając o dekolt koszulki. Skinęłam głową. - No więc zapraszam. - odwrócił się i otworzył drzwi od strony pasażera. Nadal stałam w miejscu. - No chodź. - podszedł do mnie i z szerokim uśmiechem złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić do samochodu. Usiadłam, a Justin zamknął za mną drzwi i obszedł samochód dookoła, by po chwili usiąść obok mnie, na miejscu kierowcy. Ruszyliśmy, a ja mogłam się skupić tylko na tym, że nie umiem z nim normalnie rozmawiać... sam na sam oczywiście, bo na wczorajszej imprezie było świetnie. - Wolisz być tu z Lukiem? - zerknął na mnie na chwilę, a później znów patrzył na drogę. - Rozumiem. Zakumplowaliście się, i to on napisał ci o tej imprezie. Coś mu wypadło, więc poprosił mnie o pomoc. - to by wyjaśniało, dlaczego to Justin po mnie przyjechał.

Spojrzałam przed siebie, na ulicę. Bawiąc się swoimi palcami, myślałam tylko o tym, aby ta okropna podróż się już skończyła. - Gdzie będzie impreza? - spytałam patrząc przed siebie. Nie byłam w stanie zachowywać się normalnie. Nie przy nim.

 - W moim domu, na Hollywood Hills. - powiedział oblizując usta. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. Całe szczęście Hollywood Hills nie było aż tak daleko od mojego domu. Tylko jakieś dziesięć minut, więc postanowiłam siedzieć spokojnie, nic nie mówiąc. Justin niestety nie mógł być cicho, bo chwilę później w radiu zaczęło lecieć As Long As You Love Me. Usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki i odwróciłam głowę w jego stronę. Szeroki uśmiech gościł na jego twarzy. Nie miałam mu też za złe, że zaczął głośno śpiewać. Patrzyłam na niego z uśmiechem i nawet nie wiem kiedy sama zaczęłam nucić. Dziwnie tak śpiewać piosenki przy zawodowcu, którego na dodatek jest ta piosenka, ale co mi tam. Raz się żyje. Jeszcze nie raz będzie musiał słuchać jak podśpiewuję. Inaczej nie umiem wpasować się w rytm podczas tańca. Patrzyliśmy na siebie i śpiewając się śmialiśmy, aż w końcu samochód zaczął zwalniać, co oznaczało, że jesteśmy na miejscu. Justin wyjął kluczyk ze stacyjki i wyszedł z samochodu. Już miałam otworzyć drzwi, ale przeszkodził mi w tym jego głos:

- Nie! Pozwól, że ja to zrobię. - uśmiechnął się i puścił mi oczko. Pokiwałam lekko głową i usiadłam czekając na jego ruch. Szybko okrążył samochód i jednym szybkim ruchem otworzył moje drzwi, zatrzaskując je za mną.

Znajdowaliśmy się na podjeździe dużej willi. Cholera, naprawdę dużej! Na dole szerokie schody do drzwi frontowych, na przeciwko podjazdu znajdował się całkiem spory garaż, co mogę wywnioskować po trzech parach drzwi do niego, na górze domu, znajduje się ogromny balkon, a nawet taras. Duże okna... Ogród też niczego sobie. Równo przycięty trawnik, przy ścieżkach w niektórych miejscach są poustawiane duże donice z kwiatami. A ten egzotyczny i bogaty klimat przyprawia o dreszcze. Nigdy nie byłam w takim domu!

- Idziemy? - spytał mnie Justin, widząc, że byłam zbyt zajęta obserwacją.

- Ah, no spoko. Chodźmy. Prowadź. - rzuciłam skonfundowana swoim zachowaniem, nerwowo się śmiejąc. Ruszyłam za nim do drzwi frontowych, spoglądając na niego spod pół przymkniętych powiek. Również na mnie spojrzał, co sprawiło, że szybko odwróciłam wzrok, a on słodko się zaśmiał.

Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. W środku było całkiem sporo ludzi. Zaczęłam się rozglądać po jak przypuszczam salonie. Jest w nim strasznie dużo miejsca. I w tej chwili ludzi. Na oko, może ponad pięćdziesiąt osób.

- Śmiało, rozgość się. Tam masz bar. - wskazał ręką na lewo, gdzie stał spory bar, a za ladą prawdopodobnie specjalnie wynajęty barman. - Tam jest łazienka. - znajdująca się na prawo od wejścia. - A tu wszędzie miejsce do zabawy. Ja muszę cię teraz opuścić. Idę przywitać się z moimi gośćmi. - powiedział patrząc mi w oczy. Złapał mnie w tali i przeszedł obok mnie. Przeszły mnie ciarki. Przy nim coś takiego ma miejsce. Stałam, patrząc gdzie poszedł. Chwilę później stał w towarzystwie trzech ciemnoskórych mężczyzn, chłopaków... nie wiem jak ich określić.

Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Luke'a. Nie dane było mi zbyt długo patrzeć, gdyż ktoś podszedł i zasłonił mi oczy dłońmi.

- Zgadnij kto. - wymruczał. I już wiedziałam, że to był właśnie poszukiwany. Złapałam jego ręce i powoli odwróciłam się przodem do niego. Odsunął ręce z mojej twarzy i dał mi szybkiego buziaka w policzek. Zarumieniłam się. - Teraz już wiesz.

- Ale co? - spytałam zdezorientowana. To była dwuznaczna wypowiedź? Co miał na myśli?

- No, że to ja. - zaśmiał się miło. - Chodź. Pójdziemy w jakieś cichsze miejsce. Muszę ci coś powiedzieć. - ujął mnie za rękę i poszliśmy w stronę drzwi prowadzących do ogrodu. Na zewnątrz było nie ciszej niż w środku, tak jak i nie mniej ludzi, ale na pewno było tam więcej przestrzeni na spokojny spacer.

- No więc Justin poprosił abym zajął się przygotowaniem jego domu razem z resztą ekipy, a on zaproponował, że wpadnie po ciebie. - powiedział to lekko. Bez emocji. Skrzywiłam się lekko.

- Wolałabym, gdybyś to ty po mnie przyjechał. - wyszeptałam, bardziej do siebie, ale na tyle głośno, aby to usłyszał.

- Ale Justin ci nie przeszkadzał, co? Myślałem, że go lubisz. - popatrzył na mnie, gdy powoli szliśmy trawnikiem w stronę bramy wyjściowej z posesji.

- Taa... Ale ciebie i tak lubię bardziej. - uśmiechnęłam się do niego trzepocząc rzęsami i przekrzywiając głowę na prawą stronę. Zaśmiał się.

- Ależ oczywiście. - odparł grubiańskim głosem.

- Tylko, że to ty miałeś po mnie przyjechać. Byłam nastawiona, że przyjedzie mój kumpel, a nie gwiazda pop’u. To było dziwne, zobaczyć go tam pod moim domem. - ucichłam na chwilę, po czym potrząsnęłam głową. - Czekaj. Skąd on zna mój adres? - spytałam marszcząc brwi i zatrzymując się.

- Podałem mu go. Chyba nie będziesz zła? - zrobił przepraszającą minę i złapał mnie za rękę.

- Nie, nie mam o co. W końcu nie wiedziałby jak do mnie trafić i pewnie zostałabym teraz w domu. - uśmiechnęłam się i ścisnęłam lekko jego rękę.

- Wracamy czy idziemy dalej? - spytał, a ja dopiero teraz zauważyłam, że stoimy przy dużej bramie, prowadzącej poza posesję.

- Wracamy. Nie wypada tak przyjść na imprezę, a później zwiać, nie uprzedzając o tym nikogo. Pan Gwiazda mógłby mieć humorki. - zakpiłam z lekkim uśmieszkiem.

- Niee, on nie jest taki, za jakiego go masz. Jest taki jak ja, czy ty. Jest normalny. Tylko, że trochę bogatszy. - zaśmiał się.

- Aha, spoko. - rzuciłam, kończąc temat Justina. - To gdzie idziemy? -zapytałam patrząc na drzwi do domu.

- Może pokażę ci fajne miejsce w ogrodzie. Jest trochę dalej i nikt z gości tam raczej nie zagląda. Chodź. - powiedział i pociągnął mnie za sobą, prowadząc znów do ogrodu. Szliśmy w ciszy, mijając imprezowiczów, aż w końcu doszliśmy do pięknej altanki. To naprawdę wyglądało niesamowicie. Weszliśmy do niej i usiedliśmy na małej ławeczce stojącej na przeciwko schodków.

- No i co myślisz? - spytał łapiąc mnie za rękę.

- Tu jest... pięknie. - wyszeptałam. - Widzę, że znasz dom Justina, jak on sam. - powiedziałam już nieco głośniej, chytrze się uśmiechając.

- Jak się jest jego tancerzem od tylu lat... to wiesz. - zaśmiał się.

- Tak, rozumiem. - odpowiedziałam po cichu i spojrzałam przed siebie, myśląc o tym, że dopiero teraz tak naprawdę mogę zacząć spełniać swoje marzenia. Zawsze lubiłam tańczyć.

- Hej, co jest? - spytał mnie delikatnie, łapiąc mnie za podbródek i podnosząc ku górze, tak, abym mogła spojrzeć mu w oczy.

- Nic. Tak tylko. - powiedziałam i blado się uśmiechnęłam, aby po chwili zrobić to szczerze. W końcu te myśli są takie stare. Nie przedstawiają mojej dzisiejszej sytuacji. Zestresowana odwracam głowę, ponieważ świdrował mnie swoim spojrzeniem.

Luke jest całkiem miły. Czuję, że naprawdę możemy się zakumplować. Odwracam głowę z powrotem w jego stronę, aby posłać mu szeroki uśmiech, ale nie zauważając, że usta Luke'a znajdują się tak blisko moich, natrafiam na nie swoimi. Lekko musnął moje wargi, a mnie przeszły dreszcze. Szybko odrywam się od tego niezręcznego dla mnie pocałunku i spuszczam głowę, chowając twarz za włosami. To było mało prawdopodobne, że pocałujemy się w tej chwili. Z jednej strony wiedziałam, że w końcu tak się stanie, ale nie tak szybko.

Wiem, że Luke w tej chwili intensywnie mi się przygląda, ale ja wolę tego nie odwzajemniać. Mój wzrok kieruje się w stronę wyjścia z altanki. Stoi tam Justin przyglądający się nam z szeroko otwartymi oczami. Reaguję na jego widok tak samo jak on na nasz. W myślach zaczynam panikować, ale z moich ust wydobywa się tylko lekkie chrząknięcie, gdy próbuję wybudzić nas wszystkich z tej dziwnej sytuacji.

- Sorry, nie wiedziałem, że tu jesteście. - rzucił Justin, ogarniając już swoje zachowanie. Luke spogląda w jego stronę lekko się krzywiąc, ale kiwając głową na znak, że nic się nie stało. Całe szczęście nic więcej się nie stało. Nie znałam Luke'a na tyle dobrze, aby móc się z nim bez przeszkód całować.

- Właściwie, to my już idziemy. Prawda Luke? - spytałam unosząc brwi i patrząc na niego.

- Tak, już idziemy. - rzucił wstając z ławki i łapiąc mnie ponownie za rękę. Minęliśmy Justina i poszliśmy w stronę bardziej zaludnionej części ogrodu.

- Sorry. To nie miało tak wyglądać. - zaczął się tłumaczyć. Lekko ścisnęłam mu dłoń. Nie chciałam, aby poczuł się urażony z powodu jednego nieudanego pocałunku.

- Czy ja mówię, że coś jest nie tak? - posłałam mu lekki uśmiech. Usiedliśmy przy jednym ze stolików w ogrodzie. - Przyznam, że było to niespodziewane i raczej nie powinno się tak szybko zdarzyć, ale nic do ciebie nie mam. - powiedziałam powoli, unikając jego spojrzenia.

- Ja wiem, że źle się potoczyło. - zrobił chwilę przerwy, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Ale ta mina Justina. Niesamowite. - zaśmiał się.

- O, właśnie tu idzie. - lekko zachichotałam. - Może trochę przed nim poudawajmy. Wiesz, parę. - puściłam mu oczko. a on pokiwał głową, zgadzając się z moją propozycją. Gdy tylko Justin zaczął się zbliżać, Luke poruszył brwiami i nasze przedstawienie się zaczęło.

- Ślicznie dziś wyglądasz. Mówiłem ci już? - spojrzał mi w oczy, dla zgrywy. Widziałam w nich iskierki rozbawienia.

- Nie, ale teraz masz okazję. - odpowiedziałam mu mrucząc. Gdy zobaczyłam, że Justin jest coraz bliżej, oparłam łokieć na stoliku i od czasu do czasu spoglądałam na niego. Dla picu, wyciągnęłam rękę w stronę Luke'a i pogładziłam go po policzku. Przesunął się bliżej mojej dłoni poddając się temu dotykowi. Uśmiechnęłam się szeroko, a Luke złapał moją dłoń i przyciągnął ją do ust, po czym lekko musnął. Zaśmiałam się, bo wiedziałam jak ta cała sytuacja wygląda z punktu widzenia Justina. Niby z zawstydzenia odwróciłam głowę w drugą stronę, a moje oczy od razu natrafiły na oczy Justina. Patrzył na nas lekko zdziwiony i zniesmaczony. Gdy spojrzał na Luke'a, jego spojrzenie zmieniło wyraz na chłodniejsze. Nie patrzył na nas zbyt długo, bo po chwili odwrócił się i razem z chyba Alfredo, poszli do domu. Odwróciłam się do Luke'a i zaczęłam głośno śmiać.

- Ale on jest dziwny! Widziałeś jak patrzył?

- Tak. Dobrze, że umie śpiewać, bo nic więcej mu się nie udaje. - mruknął nadal patrząc na drzwi, którymi wszedł Justin. Spojrzenie miał jakieś krzywe. Patrzyłam na niego z lekka podejrzliwie. W tej chwili wolałam chyba znaleźć się gdzie indziej. Wystraszyło mnie to spojrzenie. Opanowując się, usiadłam prosto.

- Muszę iść na chwilkę do toalety. Wiesz, gdzie mnie szukać. - uśmiechnęłam się, wstając z krzesła. Udałam się do domu Justina i poszłam prosto do łazienki, którą mi wskazał. Niestety była zajęta.

- Na twoim miejscu nie trzymałbym za bardzo z Lukiem. - usłyszałam z tyłu. Szybko się odwróciłam a na przeciwko ujrzałam Justina. Patrzył na mnie bez jakichkolwiek emocji. Nim cokolwiek zdołałam powiedzieć, on znowu się wtrącił. - Zapytaj którąkolwiek z dziewczyn znajdujących się na tej imprezie, czy nie próbował ich podrywać. Ogólnie to większość z nich mu odmawiała, ale znalazły się też takie które ulegały, a potem lądowały razem z nim w łóżku. - zrobił przerwę i obejrzał się dookoła, czy nikt nie słyszy. - Co najdziwniejsze, one nie wiedzą jaki cudem. - powiedział z chłodnym wyrazem twarzy. Zbliżył się do mnie tak, że czułam na sobie jego ciepły oddech. - Szkoda by było gdybyś skończyła tak samo. - spojrzał mi w oczy, po czym odwrócił się i poszedł w inną stronę, zostawiając mnie samą, przyklejoną do ściany.

 

______________________________________________________________________________
 
Jeżeli ktoś to czyta, byłoby miło, gdybyście coś po sobie zostawili.
Co o tym myślicie?  :)
@Bieburrx